XX w. Francja:
- Zniechęcenie do naturalizmu
- Dążenie do wywyższenia Paryża i Francji jako centrum nowoczesnego świata: szkolnictwo, metro, rozdział państwa od kościoła
ALBERT
CAMUS(1913-1960)
Francuski
pisarz, dramaturg, eseista, reżyser teatralny. Pochodził z biednej rodziny
żyjącej w Algierii. Ojciec zginął na froncie I wojny światowej. Camus zdobył
wykształcenie dzięki jednemu z nauczycieli który pomógł mu uzyskać stypendium. Pracował
między innymi dla Instytutu Meteorologicznego, sprzedawał części zamienne dla
samochodów, udzielał prywatnych lekcji. Jednocześnie kontynuował studia na
Wydziale Filozofii Uniwersytetu w Algierze. Chorował na gruźlicę. Zajął się
publicystyką, podejmował problematykę dualistycznej koncepcji ludzkich
problemów. a krótko wstąpił do Partii Komunistycznej, z której został jednak
wydalony z powodu zbyt dużej różnicy zdań. W 1940 roku wyjechał do Paryża,
mając nadzieję, że podejmie tam pracę reportera w prasie lewicowej. Ze względu
na atak Niemiec na Francję musiał wrócić do Afryki Północnej, gdzie rozpoczął
pracę jako nauczyciel w Oranie i ożenił się z Francine Faure, nauczycielką
matematyki. Jako zdeklarowany pacyfista, otwarcie protestował przeciwko wojnie
w Europie. Jako pisarz debiutował w 1940 roku powieścią „Obcy”. Z poszukiwań
sposobu na przezwyciężenie nihilizmu zrodziła się jego druga powieść: „Dżuma”
(1947). W 1957 r. otrzymał Literacką
Nagrodę Nobla. Zginął 4 stycznia 1960 roku w wypadku samochodowym.
- Obcy
- Mit Syzyfa
- Dżuma
- Sprawiedliwi
- Upadek
- Stan oblężenia
Obcy
Człowiek wrzucony
w byt, absurd istnienia, obcy wobec konwenansów- miłość synowska, kariera,
małżeństwo
Obcy w stosunku
do zbrodni, nie wiadomo dlaczego
BOHATEROWIE
Camus tworząc
postać Mersaulta dał kliniczny opis osoby cierpiącej na atrofię moralną i
emocjonalną. Jest ona kwintesencją bezsensownej egzystencji, samotnej wśród
ludzi, z którymi żyje. Całe opowiadanie jest właściwie analizą psychologiczną
nowego typu bohatera, u którego brak jakichkolwiek racji działania powoduje
dezintegrację świata myśli, woli i uczuć.
Mersault jest
nie tylko pierwszoplanowym bohaterem, ale również narratorem. To właśnie ze
sposobu prowadzenia opowiadania dowiadujemy się najwięcej o jego osobowości.
Mamy tu do czynienia z pierwszoplanową, chłodną narracją. Bohater z szczególną
dokładnością w opisywaniu detali relacjonuje kolejne dni swego życia. Ciekawe
jest to, że właściwie w całym „Obcym” brak jest emocjonalnego zaangażowania
Mersaulta w to, co opowiada, a przecież de facto jest to jego własne życie.
Każdy dzień jawi się jak ciąg mechanicznie powtarzanych czynności. Wszystko co
robi i czuje jest bezrefleksyjne. Kiedy Maria pyta, czy się z nią ożeni
odpowiada, że tak, ale gdy pyta czy to znaczy, że ja kocha Mersault, zgodnie z
prawdą, stwierdza, że to bez znaczenia. Właściwie nic nie ma dla niego większej
wartości, nawet gdy dostaje propozycje wyjazdu do Paryża i zmiany na lepsze
swego życia, stwierdza, ze w zasadzie może pojechać chociaż jest mu wszystko
jedno.
Dopiero dokonanie
morderstwa zmienia jego życie. Dostaje się do więzienia tutaj następuje
konfrontacja jego myślenia jako więźnia z myśleniem wolnego człowieka:
„Na przykład
brała mnie ochota, żeby znaleźć się na plaży i powoli wchodzić do morza. Gdy
tylko wyobraziłem sobie szum pierwszych fal pod moimi stopami, ulgę, jaką
sprawiało mi zanurzenie ciała w wodzie, czułem natychmiast, jak bardzo ciasne
były mury więzienia. Ale trwało to zaledwie kilka miesięcy. Potem miałem już
tylko myśli więźnia. Oczekiwałem codziennego spaceru, który odbywałem po
dziedzińcu lub odwiedzin mego obrońcy.”
Mersault doszedł
do wniosku, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, w więzieniu z czasem
poczuł się jak u siebie, nauczył się spać w dzień, z całej doby zostawało mu
jedynie sześć godzin na organizowanie sobie zajęć. Wtedy to czytał opowieść
znalezioną w sienniku, jadł i załatwiał potrzeby fizjologiczne. Najbardziej
bolesny był brak kobiety oraz papierosów. Strażnik uświadomił mu, że więzienie
wiąże się z karą, stąd te restrykcje. Mersault przestał myśleć o kobietach a
palenie rzucił. Z tej monotonni więziennego życia wytrącił go proces.
Również i
podczas niego nie doznał jakiś szczególnych emocji, czuł się jakby siedział w
tramwaju i był nowo przybyłym na którego patrzy reszta, próbując w nim znaleźć
coś śmiesznego. Zeznań świadków i przemówień adwokatów słuchał niezbyt uważnie.
Często ogarniała go nuda i doskwierał upał. Bohater miał nieodparte wrażenie,
że cała sprawa toczy się poza nim, bez jego udziału:
„Czasem miałem
ochotę im wszystkim i powiedzieć: <>. Ale po namyśle nie miałem nic do
powiedzenia”.
Mersault nie
odczuwał nawet żalu, nie dlatego, że morderstwo sprawiło mu przyjemność, ale
dlatego, że po prostu nigdy w życiu niczego nie był w stanie żałować.
Pochłaniało go bez reszty to, co się działo, na refleksję nie było czasu. W
obliczu zbliżającej się śmierci uzyskał pełną świadomość samego siebie,
wygłosił credo, w którym objawił swoje prawdziwe myśli. Do końca pozostaje –
jak pisał Camus – „człowiekiem, który nie chce się usprawiedliwiać. Woli
wyobrażenia, jakie o nim maja inni. Umiera sam ze swoja prawdą – daremność tej
pociechy”.
Rajmund Sintés-
niewysoki, barczysty człowiek, z nosem boksera. Zawsze starannie ubrany,
utrzymywał się z sutenerstwa, choć oficjalnie był magazynierem. Był sąsiadem
Mersaulta, który opowiedział mu historie swej byłej kochanki, na której chciał
się zemścić za kłamstwo. Namówił by w jego imieniu bohater napisał list do
niewdzięcznej kobiety i zwabił ją do mieszkania. Gdy plan się powiódł, Sintés
zbił niemiłosiernie byłą kochankę. Mersault złożył sprzyjające zeznania, za co
został zaproszony do domku Massona na niedzielny obiad. Rajmund był
prześladowany przez grupkę Arabów, wśród których był brat pobitej kobiety,
który ugodził go nożem podczas niedzielnej wyprawy do Massona. Sintés próbował
na procesie udowodnić, że oskarżony jest niewinny, ale ze względu na łączącą
ich zażyłość oraz niezbyt dobrą reputację nie wniósł nic dobrego do sprawy
przyjaciela.
Salamano – stary
sąsiad „z piętra”. Od ośmiu lat Mersault spotykał go na schodach, jak wychodził
ze swym psem, który miał chorobę skóry. Ich spacery przebiegały zawsze w ten sam
sposób, najpierw pies ciągnął starca, aż ten się potykał. Wówczas zaczynał bić
psa i wlókł go dalej. Potem pies zapominał o strachu i cała historia zaczynała
się od nowa. Pies był nie tylko bity, ale i wyzywany od „ścierw” i „łajdaków”.
Kilka dni później uciekł. Salamano był załamany, kazało się, że bardzo
przywiązał się do jedynego towarzysza swego życia. Wieczorami z jego pokoju
dobiegał płacz.
Maria – kochanka
Mersaulta, z którą kiedyś pracował. Po latach spotkał ją na basenie w dzień po
pogrzebie matki. Po wspólnym kinie spędzili razem noc i tak odnowili swą dawną
znajomość. Maria chciała by Mersault ją poślubił, bez względu na fakt, że jej
nie kochał. W więzieniu odwiedziła go tylko raz, choć przez cały czas procesu
była obecna na sali rozpraw.
ATEIZM
Naturalnym
zachowaniem człowieka w obliczu śmierci jest zwracanie się do Boga o pomoc.
Często najbardziej zagorzali ateiści nawracają się w ostatnich momentach swego
życia. Camus odrzucał wiarę w Boga, jego filozofia brała się właśnie z
doświadczenia „niewiary”. Ta bowiem jawiła się jedynie jako swoiste
„upodobanie”. Mersault myślał podobnie, definitywnie nie wierzył w Boga, była
to rzecz, na którą nie miał czasu, a na pewno nie w obliczu rychłego końca
życia. Odmawiał przyjęcia kapelana, a gdy ten już się zjawił, jedyne co
wywoływały jego próby nawrócenia bohatera, to znudzenie.
Kwestia wiary
nie pojawia się jedynie w finalnej scenie „Obcego”, już podczas przesłuchania
sędzia, w którym Mersault wzbudził pozytywne uczucia, chciał mu pomóc. Wierzył
bowiem, że w obliczu Boga można wszystko wybaczyć, jedyne czego oczekiwał od
oskarżonego to skrucha. Gdy Mersault oznajmił, że nie wierzy w Boga, sędzia się
przeraził, machał przed oczami winnego krucyfiksem licząc, że uroni choćby
jedną łzę przed tym „wizerunkiem boleści”. Mersault był znudzony całą sytuacją,
nie zamierzał udawać czegoś, czego nie czuł.
STRESZCZENIE
CZĘŚĆ I
Opowiadanie
rozpoczyna się od depeszy, którą dostaje główny bohater. Dowiaduje się z niej,
że jego matka zmarła. Z tego powodu wziął urlop w pracy i pojechał do
miejscowości Marengo, gdzie znajdował się przytułek dla starców, w którym
przebywała przed śmiercią jego matka. Meursaulta przyjął dyrektor ośrodka,
który zaprowadził go do kostnicy. Okazało się, że Pani Maursault przebyła do
Marengo trzy lata wcześniej, gdyż syn nie mógł jej zapewnić odpowiedniej
opieki. Płakała przez kilka miesięcy, ale jej syn uważał, że to kwestia
przyzwyczajenia i że analogiczna sytuacja nastąpiłaby, gdyby po kilku latach
chciał ją odebrać z przytułku. Z powodu tych rzekomych łez oraz kosztów
związanych z podróżą przestał ją odwiedzać.
W małej, ale
bardzo jasnej salce (kostnicy) spotkał pielęgniarkę – Arabkę, która chwilę po
jego przyjściu opuściła pokój. Następnie zjawił się dozorca, który chciał
otworzyć trumnę, by przybysz mógł zobaczyć po raz ostatni swoja matkę.
Meursault nie zgodził się na to, choć sam nie wiedział czemu. Dozorca zaczął
opowiadać historię swego życia. Największą uwagę w opowieści
sześćdziesięcioczteroletniego Paryżanina zwróciła akcentowana przez niego
różnica między nim a „nimi”, „tamtymi”, „starymi”, czyli pensjonariuszami.
Bohater nie przyjął zaproszenia na obiad, dlatego też dozorca przyniósł mu kawę
z mlekiem, powiadomił go również, że w czuwaniu przy zwłokach udział wezmą
przyjaciele zmarłej, gdyż taki jest zwyczaj. Kiedy dozorca krzątał się po
kostnicy (ustawiał krzesła, przynosił filiżanki), Meursault usnął. Obudził się,
gdy wchodzili pensjonariusze:
„Prawie
wszystkie kobiety nosiły fartuchy, troki opasujące talie jeszcze bardziej wypychały
do przodu ich wzdęte brzuchy. Nie zauważyłem nigdy dotąd, do jakiego stopnia
stare kobiety mogą być brzuchate. Mężczyźni, prawie wszyscy, byli bardzo chudzi
i trzymali laski. Uderzyło mnie, że w ich twarzach nie widziałem oczu, jedynie
matowe lśnienie w zagłębieniu zmarszczek”.
Poruszali się
tak bezszelestnie, że aż trudno było przybyszowi uwierzyć w ich realność.
Najbardziej przeszkadzała mu kobieta, która zdaniem dozorcy była najbliższą
przyjaciółka zmarłej, płakała ona wydając „miarowe, krótkie okrzyki”. Kiedy w
końcu przestała, okazało się, że jest coś jeszcze gorszego – dźwięk mlaskania,
który wydawali starcy ssąc swe policzki. Po kolejnej kawie Meursault usnął.
Obudził się dopiero wtedy, gdy starcy opuszczali kostnicę. Każdy z nich
uścisnął mu dłoń, tak jakby wspólnie spędzona noc stworzyła między nimi jakąś
zażyłość.
Kolejny dzień
zapowiadał się pięknie. Bohater czułby się wyśmienicie, gdyby nie ta - jak sam
się wyraził - sprawa z mamą. W pogrzebie mieli wziąć udział on, dyrektor,
wydelegowana pielęgniarka oraz Tomasz Peréz - przyjaciel zmarłej. Ponieważ
kościół znajdował się trzy kwadranse drogi od przytułku, wszyscy wzięli udział
w kondukcie pogrzebowym. Dyrektor szedł z odpowiadającą jego stanowisku
godnością, Peréz co chwila skręcał w pola, by skrócić sobie drogę, gdyż tępo
konduktu było dla niego zbyt szybkie. Meursault tracił co jakiś czas zmysły,
gdyż zmęczenie, zapach skóry, łajna końskiego i kadzideł komponowały się w
całość, która tępiła wzrok i myśli. W efekcie bohater nie zapamiętał wiele z
pogrzebu, oprócz załzawionych oczu Peréza, koloru ziemi spadającej na trumnę
matki. Za to dokładnie pamiętał radość z powrotu.
Kiedy Meursault
wrócił do domu, przypomniał sobie, że jest sobota (wówczas zrozumiał, dlaczego
szef tak niechętnie dwa dni wcześniej dawał mu urlop), postanowił więc pójść na
basen. Tam spotkał Marię Kardana, z którą spędził czas na zabawie w wodzie.
Zaprosił ją do kina, i choć powiedział jej o śmierci swej matki, szybko te
niemiłe myśli zamienili na zabawę zarówno w kinie, jak i potem w mieszkaniu
bohatera (rzecz jasna chodzi tu o zabawę o seksualnym wymiarze). Rano Maria
opuściła Meursaulta, który całą niedziele spędził na paleniu papierosów,
przeglądaniu gazet i obserwowaniu ludzi ze swego balkonu. Wieczorem
spostrzegłszy w lustrze skrawek stołu oraz resztki chleba pomyślał:
„minęła
niedziela, jeszcze jedna z rzędu, …mama jest już pochowana, …wrócę do pracy, …w
gruncie rzeczy nic się nie zmieniło”.
Następnego dnia
wrócił do pracy. Na przerwę obiadową wybrał się z Emanuelem - kolegą z
ekspedycji. Pojechali oni jak co dzień do Celestyna, ale w nietypowy sposób.
Dotarli tam ciężarówką, na którą wskoczyli po drodze.
Po pracy
Meursault wrócił do domu. Najpierw spotkał Salamana - swego sąsiada, który od
ośmiu lat maltretował psa, a potem Rajmunda Sintesa, który zaprosił go na
krwawą kiszkę i wino do swego mieszkania. Sintes poprosił go, by został jego
kumplem i opowiedział mu historie o swej dawnej kochance, którą utrzymywał do
momentu, kiedy odkrył, że go oszukuje. Wtedy to pobił ją mocno, ale i tak
uważał, że nie otrzymała ona dostatecznej kary za kłamstwa. Wymyślił więc, że
napisze do niej list, w którym z jednej strony z nią zerwie, a z drugiej
sprawi, ze do niego wróci. Wtedy się z nią prześpi i splunie jej w twarz.
Problem polegał jednak na tym, że nie potrafił stworzyć odpowiedniego listu.
Poprosił więc Meursaulta, by zrobił to za niego.
Bohater do
kolejnej soboty czas spędził na pracy, a w ten wolny dzień odwiedziła go Maria,
z którą pojechał na plażę za Algier. Tym razem nie tylko spędziła u niego noc,
ale została także na niedzielny obiad. Kiedy do niego zasiadali, usłyszeli
krzyki dobiegające od sąsiada – Rajmunda. Okazało się, że wróciła dawna
kochanka, ale gdy - zgodnie z wcześniej zamierzonym planem - plunął jej w twarz,
ona w ramach rewanżu uderzyła go w policzek. Wówczas zaczął ja bić
niemiłosiernie. Wezwano policjanta, który uwolnił kobietę od oprawcy. Po
wyjściu Marii Meursault z Rajmundem wybrali się na koniak. Kiedy wrócili
spotkali zdenerwowanego Salamanka. Uciekł mu pies, martwił się, że jeżeli
złapie go hycel to już nie odzyska swego towarzysza. Wieczorem z jego pokoju
dobiegał płacz.
Rajmund
zatelefonował tego dnia do Meursaulta i zaprosił go wraz z Marią na niedzielę
do swego domku pod Algierem. Po chwili jednak dodał, że prawdziwym powodem, dla
którego dzwoni, jest prośba, by ten, jeśli dostrzeże jakiegoś Araba przez ich
domem, ostrzegł Rajmunda, gdyż zapewne jest to brat pobitej kochanki, który
chce się zemścić za siostrę. Meursault zgodził się, po chwili zawołał go do
siebie szef. Był przekonany, że dostanie reprymendę z powodu odbytej rozmowy
(szef nie zgadzał się na osobiste rozmowy w pracy), ale okazało się, że powód
jest zupełnie inny. Otóż zaproponował mu udział w nowym projekcie firmy. Miał
się przenieść do biura w Paryżu, by stamtąd załatwiać interesy z dużymi
firmami. Bohater odrzekł, jak to miał w zwyczaju, że rzecz jasna się zgadza,
chociaż tak naprawdę jest mu wszystko jedno.
Wieczorem
spotkał się z Marią, która chciała wiedzieć, czy się z nią ożeni. Gdy Meursault
odrzekł, że tak, zapytała czy to znaczy, że ją kocha. Odpowiedział jej, że to
nie ma żadnego znaczenia, ale że na pewno jej nie kocha. Po tej rozmowie,
której konkluzją było postanowienie wejścia w związek małżeński obojga, wybrał
się na obiad do Celestyna. Tam dosiadła się do niego bardzo dziwna kobieta,
która bezzwłocznie zamówiła posiłek, zjadła, a w przerwach pomiędzy daniami
kreśliła coś w gazecie; potem wyszła.
Wchodząc do domu
Meursault spotkał Salamana, który nadal rozpaczał z powodu zaginięcia swego
psa. Nie znalazł go w schronisku, tam przekonano go, że na pewno został
rozjechany przez jakiś samochód. Sąsiad opowiedział swą historię. Okazało się,
że psa dostał od przyjaciela z warsztatu, po śmierci żony. Ponieważ zwierze
miał chorobę skóry każdego dnia nacierał go maścią. Mimo „złego charakteru” psa
(słowa Salamana) kochał swego przyjaciela i nie wiedział, jak żyć po jego
stracie.
Nadeszła
niedziela - czas wyprawy do domku przyjaciela Rajmunda. Maria była
podekscytowana wyjazdem, a Rajmund bardzo pogodny, gdyż dzień wcześniej
Meursault złożył sprzyjające mu zeznanie - zaświadczył, że pobita kobieta
sprowokowała Rajmunda, w efekcie czego został zwolniony jedynie z upomnieniem.
Gdy szli do autobusu spostrzegli grupę Arabów opartych o sklepową witrynę, ci
jednak tylko na nich obojętnie spojrzeli. Dotarli w końcu do Masona –
przyjaciela Rajmunda, który okazał się bardzo miłym człowiekiem. Maria i
Meursault poranne godziny spędzili w wodzie na wspólnych zabawach. Po obiedzie
mężczyźni wybrali się na spacer, idąc plażą natknęli się na dwóch Arabów.
Zaczęli z nimi walczyć. W szamotaninie Rajmund został ugodzony nożem, wówczas
Arabowie wycofali się. Mason zaprowadził przyjaciela do lekarza, który
stwierdził, że rany których doznał, są jedynie powierzchowne. Opatrzony już
Rajmund postanowił się przejść, i chociaż chciał iść sam, Meursault nie zgodził
się na to. Doszli do skały gdzie znajdowali się Arabowie, Rajmund wyciągnął
rewolwer i chciał strzelić, przedtem zapytał jeszcze towarzysza czy ma to
zrobić, na co Meursault odparł, żeby walczył z Arabem bez broni, a gdy drugi
wyciągnie nóż bądź uczyni coś niestosownego to on go zastrzeli. Arabowie
wycofali się nagle za skały, a Meursault i Rajmund udali się powrotem do domu.
Meursault
odprowadził Rajmunda, ale sam nie chciał wrócić do płaczących kobiet, które
przerażone były wcześniejszym zajściem – wrócił na plażę. Kiedy tak szedł,
rozmyślając jedynie o chłodnym źródełku za skałą, zauważył leżącego wroga.
Chciał uwolnić się od słońca, które piekło w jego czoło, uczynił krok w
kierunku Araba. Ten wyciągnął nóż, wówczas bohater poczuł, że pot ściekał z
jego brwi. To, co wówczas się z nim działo opisał następująco:
„Pod tą zasłoną
z łez i soli moje oczy zaniewidziały. Czułem już tylko obuchy słońca na czole i
nieco zatarty, świetlisty miecz dobywający się z noża, który był ciągle przede
mną. Ta ognista szpada przebijała mi rzęsy i raniła obolałe oczy. I właśnie
wtedy wszystko się zakołysało. Morze przyniosło gorący, ciężki podmuch. Wydało
mi się, że niebo pękło wzdłuż i wszerz, by lunąć ogniem. Cała moja istota
sprężyła się, zacisnąłem rękę na rewolwerze. Spust ustąpił, dotknąłem gładkiej
wypukłości kolby i właśnie wtedy, w tym trzasku suchym i zarazem ogłuszającym,
wszystko się zaczęło… Więc strzeliłem jeszcze cztery razy do bezwładnego ciała.
I były to jak gdyby cztery krótkie uderzenia, którymi zastukałem do wrót
nieszczęścia”.
CZĘŚĆ II
Meursault został
aresztowany. Po ośmiu dniach pobytu w więzieniu zaczęto interesować się jego
sprawą. Przydzielono mu adwokata z urzędu, gdyż bohater uważał, że jego sprawa
jest tak prosta, że nie jest mu on potrzebny. Kiedy nazajutrz przybył do niego
obrońca, zaczął z nim rozmawiać. Okazało się, że przeprowadzono dochodzenie w
Marengo, gdzie zdobyto dowody jego nieczułości, które okazał podczas pogrzebu
matki. Meursault odrzekł, że kochał mamę, ale że każda zdrowa istota życzy
sobie mniej lub bardziej śmierci tych, których kocha. Adwokat był oburzony i
zabronił oskarżonemu wyrażania głośno takich myśli. Zaproponował, że w sądzie
powie, iż oskarżony w dniu pogrzeby po prostu panował nad swymi uczuciami.
Meursault nie zgodził się, bo jak sam powiedział nie było to prawdą.
Niedługo potem
oskarżony został zaprowadzony do prokuratora w celu przesłuchania go. Po raz
kolejny opowiedział historię zabicia Araba, nużyło już go to, dzień był gorący,
a wielkie muchy wciąż siadały na jego twarzy. Prokurator uwierzył w zeznanie i
chciał pomóc Meursaultowi. Jeden tylko szczegół nie dawał mu spokoju: dlaczego
morderca odczekał po pierwszym strzale, nim oddał cztery kolejne. Meursault
pytany o to milczał, wówczas prokurator wyjął krucyfiks, zaczął mówić o swej
wierze oraz o tym, że każdy człowiek zasługuje na wybaczenie, bo nie ma takiej
zbrodni, której by Bóg nie wybaczył, potrzebna jest jedynie skrucha. Powiedział
Meursaultowi, że musi się oddać pod opiekę Boga i że to na pewno wystarczy.
Oskarżony odrzekł, że nie wierzy w Boga, i że to, co czuje to nie prawdziwy
żal, lecz raczej przykrość.
Kolejne wizyty
odbywały się już w obecności adwokata i polegały na precyzowaniu poszczególnych
punktów zeznań. Śledztwo trwało jedenaście miesięcy, Meursault czuł się jak
„członek rodziny” tego śledczego towarzystwa. Jego największą radością były
chwile, gdy odprowadzając go do drzwi gabinetu sędzia klepał go po ramieniu i
mówił: ”Na dziś koniec, panie Antychryście”.
Po pewnym czasie
Meursault czuł się w więzieniu jak u siebie. Zaczęło się to dokładnie w dniu,
gdy otrzymał od Marii list, że nie może go odwiedzać, bo nie jest jego żoną.
Wcześniejsze z nią spotkanie było dziwnym przeżyciem, sala odwiedzić pełna była
więźniów – Arabów. Dookoła panował męczący hałas a Maria uśmiechała się
nieustannie.
Wizyta ta
zakończyła się szybko, a Meursault zaczął nowy rozdział swego życia - więzienie
stało się jego domem. Najtrudniej było na początku, gdyż oskarżony miał jeszcze
„myśli wolnego człowieka”. Po kilku miesiącach był już tylko więźniem i jak ten
myślał. To, czego najbardziej brakowało, to kobiety i papierosy. Zgodnie z
dewizą jego mamy do wszystkiego można było się przyzwyczaić - papierosy rzucił,
a o kobietach przestał myśleć. Dni polegały na zabijaniu czasu. Najlepszym
sposobem był sen. Meursault nauczył się spać od szesnastu do osiemnastu godzin,
zostawało więc tylko sześć godzin do zabicia. Spędzał je na posiłkach,
załatwianiu potrzeb fizjologicznych oraz na czytaniu znalezionej w sienniku
historii Czecha. Była to opowieść o człowieku, który wyjechał z czeskiej
wioski, by dorobić się majątku. Kiedy mu się to udało, wrócił z żoną i
dzieckiem. Ponieważ od wyjazdu minęło już dwadzieścia pięć lat, po powrocie
matka i siostra nie rozpoznały go. Postanowił sprawić im niespodziankę i
zatrzymał się w zajeździe przez nie prowadzonym, wcześniej jednak pokazał im
swój majątek. Kobiety zabiły go we śnie, okradły, a ciało wrzuciły do studni.
Następnego ranka po tragedii przyszła żona zabitego, która nie widziała o całym
zajściu i powiedziała prawdę. Matka powiesiła się, a siostra rzuciła do studni.
Meursault czytał
tę historię wielokrotnie. I tak godziny snu, lektura tego dziwacznego
wydarzenia oraz kolejne przemiany światła w mrok stanowiły nową rzeczywistość
bohatera. Dla niego cały pobyt w więzieniu był jednym i tym samym dniem, jednym
i tym samym zadaniem, które miał spełnić
W czerwcu
naszedł dzień procesu. Meursault został zawieziony więzienną karetką do sądu.
Jego sprawa przyciągnęła tłum ludzi i dziennikarzy. Zainteresowanie wynikało z
dwóch powodów: po pierwsze po procesie Meursaulta miał się odbyć proces
ojcobójcy, a poza tym lato to martwy okres dla sensacji, dlatego też sprawa
mordercy Araba wydawała się dziennikarzom dość ciekawa. Oskarżony siedział
pomiędzy dwoma żandarmami, naprzeciw niego zaś sędziowie przysięgli. Ich twarze
nie różniły się między sobą. Meursault miał wrażenie, jakby znalazł się w
tramwaju, gdzie nieznani pasażerowie śledzą z ławek nowo przybyłego, by
wypatrzyć w nim jakieś śmiesznostki.
Proces rozpoczął
się od losowania sędziów przysięgłych oraz szybkiego odczytania aktu
przesłuchania. Przedstawiono nazwiska świadków, po czym zaczęto przesłuchanie
oskarżonego. Przewodniczący zaczął opisywać to, co zrobił wcześniej Meursault,
co chwila prosząc oskarżonego o potwierdzenie, czy wszystko się zgadza.
Następnie zadał mu kilka pytań dotyczących zmarłej niedawno matki, po czym
zapytał, czy specjalnie wrócił do źródełka zabić Araba. Wówczas zarządzono
przerwę. Oskarżony został przewieziony do więzienia, zdążył jedynie coś zjeść,
gdy z powrotem zawieziono go na salę rozpraw i wszystko zaczęło się od nowa.
Pierwszym
świadkiem był dyrektor przytułku. Zeznał on, że matka skarżyła się na syna
przed śmiercią, dodał jednak, że uskarżanie stanowiło swoisty rodzaj manii jego
pensjonariuszy. Powiedział również, że zachowanie Meursaulta było dziwne, nie
chciał on bowiem zobaczyć swej matki, nie zapłakał na jej pogrzebie i nawet nie
znał jej wieku. Kolejnym świadkiem był dozorca z przytułku. Zeznał on, że
oskarżony pił kawę z mlekiem i palił papierosy przy zwłokach swej matki. Słowa
te wzburzyły całą salę. Kolejnym świadkiem był Celestyn. Opowiedział on o
oskarżonym jako o swym przyjacielu, któremu po prostu przydarzyło się
nieszczęście. Chciał mu bardzo pomóc, ale nie wiedział jak, Meursault po raz
pierwszy w życiu poczuł, że chce uścisnąć innego człowieka.
Maria, która
zeznawała po nim, pogorszyła sytuację oskarżonego. Została zmuszona do
opowiedzenia jak go poznała, musiała również opisać dzień spotkania. W efekcie
prokurator stwierdził, że dzień po śmierci matki Meursault poszedł zabawić się
na basen, zawarł nielegalny stosunek z kobieta i poszedł do kina obejrzeć
komedię. Maria wybuchła płaczem, została bowiem zmuszona do powiedzenia rzeczy
przeciwnych temu, co myślała. Wyprowadzono ja z sali. Kolejne zeznania Salamana
oraz Masona, świadczące o tym, że oskarżony jest dobrym człowiekiem, nie
zrobiły większego wrażenia.
Ostatnim
świadkiem był Rajmund. Zaczął od słów, że Meursault jest niewinny. Prokurator
dowiódł, że jego zeznania nie mogą być wiążące, gdyż był on przyjacielem
oskarżonego i na równi z nim zamieszany był w pobicie siostry Araba. Do tego
był sutenerem utrzymującym się z wykorzystywania kobiet, co dyskwalifikowało go
jako rzetelnego świadka. Prokurator wysunął także tezę, że Meursault zabił Araba,
by położyć kres aferze obyczajowej. Obrońca tego ostatniego zdenerwował się,
powiedział, że sprawa morderstwa i śmierci matki nie mają ze sobą nic wspólnego
i że nie można Meursaulta oskarżać o to, że „pogrzebał matkę ze spokojem
zbrodniarza”. Stało się jasne, że jego sytuacja była tragiczna.
Przemówienia
prokuratora i obrońcy sprawiły, że Meursault doszedł do wniosku, że zdarzenia
działy się poza nim. Wszystko toczyło się bez jego udziału, decydowano o jego
losie, choć nawet nie zapytano go o zdanie. Podstawą rozumowania
przedstawionego przez oskarżyciela było udowodnienie, że popełnił zbrodnię z
premedytacją. W jego mowie, jak wyraził się sam oskarżony, widać było pozory
prawdopodobieństwa. Przebieg zdarzeń przez niego przedstawiany był prosty i
logiczny. Zarzucił oskarżonemu, że podczas całego procesu nie wyraził nawet
skruchy i że jego dusza pozbawiona jest wszelkich zasad moralnych.
Nieporównywalnie więcej uwagi poświęcił obojętności Meursaulta podczas pogrzebu
matki, sprawa zabicia Araba wydawała się drugorzędna. Prokurator domagał się
kary śmierci, gdyż jego zdaniem oskarżony poprzez swoją obojętność zabił
moralnie swoją matkę, tym samym wykreślił się ze społeczności ludzkiej,
podobnie jak ojcobójca, który ma być sądzony po nim.
Oddano głos
Meursaultowi. Na swoją obronę przyznał, ze nie zamierzał zabić Araba, że to
wszystko jest efektem działania słońca. Adwokat chciał dowieść, że za dużo na
tej sprawie poświęcona uwago matce oskarżonego i przytułkowi, w którym
przebywała. Chciał udowodnić, że jego dusza nie jest pozbawiona zasad
moralnych, lecz wręcz przeciwnie, że Meursault jest szlachetnym człowiekiem,
który ma wielu przyjaciół i jest szanowanym pracownikiem jednej z francuskich
firm. Mowa ta nie była już tak przekonywająca jak prokuratora. Jedyne, co
odczuwał bohater, to znudzenie, chciał, by wszystko się jak najszybciej
skończyło i by mógł położyć się spać
Na wyrok czekano
trzy kwadranse, sędzia oświadczył, że uznaje Meursaulta za winnego zbrodni i w
imieniu narodu francuskiego skazał go na śmierć przez ścięcie głowy.
Meursault
odmawiał przyjęcia kapelana, nie wierzył w Boga i taki proceder wydawał mu się
zbędny. Rozmyślał o sposobach zadawania śmierci i sposobach ucieczki skazanych.
Zarzucał sobie, ze nie czytał wcześnie specjalistycznej lektury na ten temat.
Przypomniał sobie, jak kiedyś opowiadała mu mama, że jego ojciec czuł mdłości
przed egzekucją, na którą się wybierał, a w dniu po niej wymiotował. Meursault
zrozumiał, że śmierć to jedyna ważna rzecz dla człowieka. Gdyby żył dalej
chodziłby na każdą egzekucję. W myślach układał reformę projektu ustaw. Uważał,
że powinna istnieć substancja chemiczna, którą wstrzykiwałoby się skazanemu na
śmierć, gilotyna jest zbyt banalna – załatwia sprawę raz na zawsze. Zaczął
porównywać jej obraz z dawnych lat ze zdjęciem z gazety. Okazało się, że przez
cały czas myślał, że będzie musiał wejść po schodach by na „górze” dokonał się
akt jego śmierci, zdał sobie jednak sprawę, że teraz gilotyna stoi na ziemni i
pozbawiona jest dawnego patosu. Wszystko odbywa się „dyskretnie, nieco
wstydliwie i bardzo precyzyjnie”.
Były jeszcze
dwie sprawy, nad którymi rozmyślał: świt i prośba o ułaskawienie. Wsłuchiwał
się w odgłos bicia swego serca, nie mógł sobie jednak wyobrazić, że ten odgłos
może kiedyś ustać. Noce wypełniało czekanie na świt, wiedział bowiem, że kaci
przychodzą gdy dzień się rozpoczyna. Nauczył się nie sypiać w nocy, nasłuchiwał
kroków, i gdy pojawił się świt wiedział, że podarowano mu kolejne dwadzieścia
cztery godziny. W dzień myślał o ułaskawieniu. Rozważał dwie możliwości, po
pierwsze jej odrzucenie:
„A więc umrę…
wszyscy wiedzą, że życie nie jest wcale warte trudu przeżywania. W gruncie
rzeczy dokładnie zdawałem sobie sprawę, że to nie ma znaczenia, czy się umiera
w trzydziestym czy w osiemdziesiątym roku życia, ponieważ jest oczywiste, że w
obydwu wypadkach inni mężczyźni i inne kobiety będą żyć dalej, i to przez
tysiące lat. Słowem nie ma nic bardziej oczywistego. To zawsze bym ja umierał,
teraz czy za dwadzieścia lat…Z chwilą, gdy się umiera, słowa „jak” i „kiedy”
nie maja oczywiście żadnego znaczenia.”
Meursault
próbował pogodzić się z myślą o odrzuceniu ułaskawienia, ale gdy jednak
pomyślał, że zostało ono pozytywnie rozważone, napełniała go niesamowita
radość, jego ciało wypełniał niedorzeczny poryw krwi.
Właśnie w takiej
chwili, gdy odrzucał po raz kolejny, sam w sobie, możliwość ułaskawienia,
odwiedził go kapelan. Meursault był pewien, że to już koniec, ale duchowny
oznajmił mu, że to przyjacielska wizyta. Oskarżony oświadczył, że nie wierzy w
Boga i że rzeczy o których zamierza mu mówić przybyły zupełnie go nie
interesują. Ksiądz chciał go nakłonić do wyznania wiary. Meursault wpadł w
szał, zaczął szarpać księdza, przeklinać go i krzyczeć:
„…byłem pewny
siebie samego, pewny wszystkiego, pewny swego życia i tej śmierci, która mnie
czekała. Tak miałem tylko to, ale przynajmniej panowałem nad tą prawdą w równej
mierze jak ona panowała nade mną. Miałem rację, mam nadal rację, zawsze miałem
rację. Żyłem w taki sposób, mógłbym żyć w inny. Robiłem jedne rzeczy, nie
robiłem innych. Nie uczyniłem tej rzeczy bo uczyniłem inną”
Ten wybuch
wściekłości oczyścił go, zrozumiał w tym momencie, dlaczego jego matka przed
śmiercią znalazła sobie przyjaciela. Podobnie jak on teraz i ona chciała zacząć
wszystko od nowa. Meursault poczuł się szczęśliwy, jedyne czego pragnął to
wielu widzów podczas jego egzekucji.