JOSEPH CONRAD (1868-1924)
Józef
Konrad Korzeniowski był synem Apolla Korzeniowskiego, pisarza, tłumacza, działała
cza konspiracyjnego. Ojciec został aresztowany i wraz z żoną i synem zesłany na
Syberię, a majątek popadł w ruinę.
Osieroconym Józefem zajęła się babcia i woj Tadeusz Bobrowski. Młody Conrad
chciał podróżować, zostać marynarzem. Nie ukończywszy szkoły średniej wyjechał
do Francji i służył we francuskiej flocie m.in. w Indiach Zachodnich, przemycał
broń. W 1778 r. zaciągnął się do brytyjskiej marynarki handlowej. Od podstaw
uczył się języka angielskiego, awansował, został kapitanem i otrzymał
obywatelstwo brytyjskie. Po otrzymaniu spadku po wuju mógł poświęcić się
literaturze. Pierwszą powieść napisał w 1894 r. „Szaleństwo Almayera”. W
kolejnych latach wydawał następne powieści. Ożenił się z angielką, miał dwóch
synów Johna i Borysa(dedykacja do smugi cienia, rosyjskie imię). Miał liczne
kłopoty finansowe, pomagał mu John Galsworthy (był jego sąsiadem). Sytuację
poprawiło nawiązanie współpracy z F.M.Fordem, wspólnie napisali powieści „Spadkobiercy”
oraz „Przygoda”. W 1914 wydał powieść „Los/Traf- romans który przyniósł mu
pieniądze. W VII 1914 r. był z rodziną w
Polsce, poznał m.in. Żeromskiego. Z wybuchem I wojny światowej zostali
internowani, musieli się ukrywać. W 1924 r. rozpoczęto starania o przyznanie mu
Nagrody Nobla, zmarł jednak w tym roku.
W
Polsce był krytykowany za porzucenie ojczyzny, wyjazd talentów (szczególnie
Orzeszkowa za co jej nienawidził i nie chciał czytać). Conrad rozważał jednak
powrót do Polski. Nie przyjął brytyjskiego szlachectwa twierdząc że już jest polskim
szlachcicem. Na jego grobie wyryto polskie nazwisko.
·
Szaleństwo
Almayera
·
Wyrzutek
·
Murzyn z załogi
Narcyza
·
Opowieści
niepokojące
·
Lord Jim
·
Młodość
·
Jądro ciemności
·
U kresu sił
·
Smuga cienia
·
Spadkobiercy,
Podróż- z F.M.Fordem
·
Lod/Traf
·
Korsarz
·
Jądro ciemności
J.
Conrad jako realista wychodzi od prawdziwych wydarzeń. Parowiec z muzułmańskimi
pielgrzymami tonąc został opuszczony przez załogę (Lord Jim). W 1888 r. J. Conrad
jedyny raz objął dowództwo nad statkiem „Otago” w Bangkoku po śmierci jego
kapitana (Smuga cienia). Brał udział w misji w Afryce na statku rzecznym (Jądro
ciemności)
Conrad
odszedł od narratora wszechwiedzącego na rzecz narracji personalnej, ukazuje wnętrze
człowieka poprzez innych.
Lord Jim
W przedmowie poprzedzającej tekst
powieści autor odpowiada na zarzuty krytyków. Dowodzili, iż nikt nie mógłby
przez tak długi czas opowiadać ani też słuchać tak długo (7). Conrad przyznaje,
że początkowo planował napisać nowelę, ale temat wymagał obszerniejszej formy.
Autor stara się uzasadnić rozmiary partii narracyjnych [...] i pod zwrotnikami
i w klimacie umiarkowanym ludzie siadują nieraz późno w noc, „snując opowieści”.
Wprawdzie Lord Jim jest tylko jedną opowieścią, ale zachodzą w niej przerwy
dające możność odpoczynku; a jeśli chodzi o wytrzymałość słuchaczy, trzeba przyjąć założenie, że opowieść była
zajmująca
Lord Jim charakteryzuje się
zaburzeniem chronologii zdarzeń. Ich przedstawienie nie jest uporządkowane
według kolejności, w jakiej miały miejsce. Są one względem siebie przestawiane
i dopiero po lekturze całości czytelnik może je sobie w myśli ułożyć po kolei.
Spokojne dzieciństwo i młodość Jima
związane z lądem kształtują marzyciela i romantyka o wysokich ideałach. Pobyt
na morzu (nowe warunki, sytuacja oderwania od stałego lądu, brak możliwości
wyswobodzenia się z tej sytuacji) pozwala poznać Jima, którego wyobrażenia o
nim samym weryfikuje rzeczywistość (ciężka praca, poczucie osamotnienia).
Patusan i pobyt wśród kolorowych (obcych) pozwala mu odnaleźć w sobie
organizatora życia społecznego, cieszyć się miłością Jewel – miejscowej
piękności, namiętnej i atrakcyjnej, ale nie rozumiejącej i nie znającej
problemów Jima; Tu – ze względu na obowiązujące zwyczaje – musi ponieść śmierć.
Patusan jest tym szczególnym miejscem, w którym możliwa jest konfrontacja dwu
światów, dwu odmiennych kultur. Chociaż spryt i podstęp cywilizowanego białego
człowieka zwycięża, to przecież w sensie moralnym tryumf jest po stronie
prostych, uczciwych, żyjących w zgodzie z naturą ludzi z plemienia Bugisów.
W
Lordzie Jimie Conrad zastosował elementy powieści szkatułkowej- opowieść w
opowieści.
INTERPERETACJA
Po pierwsze, przede wszystkim
dostrzegano związki fabuły z realiami pracy na morzu i organizacji
społeczeństwa prymitywnych kolorowych ludzi, a więc – z elementami rzeczywistości
poznanej przez autora podczas morskich podróży i pobytu w różnych portach. Przywoływano
również pewne fakty związane z biografią Conrada, zwłaszcza częste zmiany
miejsca, liczne podróże, pracę na statkach pływających w obszary wód wymienione
w utworze. Pewne szczegóły dotyczące miejsc akcji i obowiązków zawodowych
bohatera łatwo skojarzyć z danymi o życiu autora książki.
Druga interpretacja, której
sprzyjali przede wszystkim krytycy polscy, odwoływała się do rzekomego kompleksu
winy Conrada, który opuścił ojczyznę i długo rozpamiętywał swoją decyzję. Tonącym
statkiem była Polska.
STRESZCZENIE
ROZDZIAŁ 1
Lord Jim był człowiekiem o imponującym wyglądzie i
wewnętrznej pewności siebie. Doskonały w swych fachu akwizytora, mimo zgrozy
swoich kolejnych pracodawców szybko rzucał nawet najbardziej opłacalne posady.
Dla mieszkańców portów był po prostu Jimem – miał oczywiście nazwisko, ale
pragnął je ukryć, tak samo jak pragnął ukryć pewien fakt ze swego życia.
Trzymał się portów, ponieważ był marynarzem wygnanym z
morza i posiadał teoretyczne zdolności, nadające się wyłącznie do zajęcia
portowego akwizytora. Cofał się w porządku ku wschodzącemu słońcu, a ów fakt
doganiał go mimochodem, ale nieodwołalnie. I tak w ciągu lat znano Jima kolejno
w Bombaju, Kalkucie, Rangunie, Penangu, Batawii (…) Później jego bystre
rozeznanie Nieznośności wygnało go na zawsze z portów i spośród białych ludzi,
usuwając się w głąb dziewiczego lasu, wówczas to Malaje ze wsi leżącej wśród
dżungli (…) Nazwali go: (…) Lord Jim.
Jim był jednym z pięciu synów pewnego proboszcza. Młody
chłopak pod wpływem lekkiej literatury zapragną być marynarzem, więc wysłano go
do szkoły „dla oficerów marynarki handlowej”. Pewnego dnia podczas sztormu na
statku szkoleniowym rozległa się wiadomość, że w pobliżu zdarzył się wypadek i
trzeba ruszać na ratunek. Jim zapatrzony w szalejące morze nie zdążył wskoczyć na
łódź płynącą na pomoc rozbitkom. Czuł się nieswój po tym wszystkim – przecież
„mógł stawić czoło większemu niebezpieczeństwu”. Kiedy wieczorem jeden z
chłopców opowiadał o swoim bohaterskim czynie, uznał to za czczą próżność.
ROZDZIAŁ 2
Po dwóch latach szkolenia wyruszył na morze i dostawszy
się w strefy tak dobrze znane swej wyobraźni odkrył, że są dziwnie wyjałowione
z przygód.
Jim odbył wiele podróży i choć były one pełne monotonii,
to młody żeglarz nie rezygnował z raz obranej drogi. Po niedługim czasie został
oficerem, a jego kariera zapowiadała się obiecująco. Wtedy przyszła kolejna
chwila grozy. Któregoś dnia Jim „został ugodzony przez spadające drzewce” i
ciężko rany przeleżał długi czas okrutnego sztormu w swojej kajucie. A ponieważ
nie wciąż był nie całkiem zdrów pozostawiono go w szpitalu, kiedy tylko
zawitano do portu. W szpitalu oprócz Jima było jeszcze tylko dwóch białych
pacjentów. Czas kuracji mijał na rozmowach, grze w karty i wypoczynku. Kiedy
Jim już wydobrzał, wybrał się do miasta, by poszukać jakiegoś sposobu powrotu
do kraju. W porcie spotkał wielu ludzi swojego zawodu, którzy rozprawiali o
swoich licznych morskich wyprawach. Pod ich wpływem Jim zamiast powrócić do
kraju zaciągnął się jako pierwszy oficer na statek „Patna"
„Patna” był to miejscowy parowie, stary jak świat,
smukły jak chart i bardziej zżarty przez rdzę niż porzucony zbiornik na wodę.
Właścicielem „Patny” był Chińczyk, czarterującym Arab, a dowodził nią pewien
Niemiec – regent z Nowej Południowej Walii, bardzo pochopny do publicznego
wymyślania na swój raj rodzinny;
„Patna” tym razem miała przewieźć ośmiuset pielgrzymów,
których kapitan pogardliwie nazywał bydłem. Kiedy już wszyscy weszli na pokład.
Parowiec ruszył na Morze Czerwone.
ROZDZIAŁ 3
Na Morzu Arabskim panowała cicha i spokojna noc.
Arabowie spali rozłożeni na pokładzie jeden przy drugim. Jim zatopiony w
myślach spacerował po pokładzie. Kapitan zmienił oficera na wachcie. Na dole,
pod pokładem panował straszliwy upał, mechanicy narzekali na bezdusznego
Niemca. Pomocnik mechanika wdał się w dyskusję z kapitanem i gdy tak prowadził
swój nieco zuchwały wywód o własnej odwadze i nędznych zarobkach, nagle coś
zatrzęsło statkiem. Mechanik i Jim, obserwujący zdarzenie potknęli się
jednocześnie. Nikt nie rozumiał co się stało.
Zdawało się, że śmigły kadłub, sunący w swą drogę,
podnosi się kolejno o parę cali przez całą długość – jakby się stał giętki – po
czym osiadł znów sztywno, wracając do pracy, i w dalszym ciągu pruł gładką
powierzchnię morza. Drżenie kadłuba uspokoiło się, a nikły odgłos grzmotu nagle
ustał, jakby statek przebył wąski pas rozedrganej wody i dudniącego powietrza.
ROZDZIAŁ 4
Miesiąc później Jim był zmuszony opowiedzieć zdarzenia
tej nieszczęsnej nocy przed sądem. „Żądano faktów”, a on chciał opowiedzieć
„coś jeszcze”.
Fakty, których ci ludzie tak pożądali, były widoczne,
dotykalne, dostępne dla zmysłów i zajmowały swoje miejsce w przestrzeni i
czasie; wydarzyły się na tysiąc czterysta tonowym parowcu w ciągu dwudziestu
siedmiu minut wachty; składały się na całość mającą pewien charakter, subtelną
wyrazistość, wygląd skomplikowany, który oko mogło zapamiętać - ale było tam
coś jeszcze poza tym, coś niewidzialnego, jakiś władczy duch zagłady tkwiący
wewnątrz jak nieprzyjazna dusza w obmierzłym ciele. Jim starał się usilnie to
wszystko wyjaśnić. Nie była to zwykła historia, każdy jej szczegół miał wagę
pierwszorzędną, a Jim na szczęście pamiętał wszystko. Pragnął mówić o tym
wszystkim ze względu na prawdę, a może też i ze względu na siebie samego;
Jim odpowiadał na wiele szczegółowych pytań. Tamtej nocy
parowiec uderzył w coś, a w skutek tego powstała dziura w dziobie. Kapitan
kazał wszystko sprawdzać po cichu, by nie wywołać paniki – sam zachowywał się
dziwnie, chodził w tę i z powrotem, szemrał coś pod nosem. Podczas zeznawania
Jim obserwował salę, wśród tłumu szczególnie wyróżniał się pewien biały, który
obserwował świadka przenikliwie.
Miał wrażenie, iż tamten człowiek zdaje sobie sprawę z
jego beznadziejnych trudności. Jim popatrzył na niego, po czym odwrócił się
stanowczo, jakby w chwili ostatecznej rozłąki.
A później niejednokrotnie, w odległych częściach świata,
Marlow przejawiał skłonność do wspominania Jima, do szczegółowych i głośnych
rozpamiętywań na jego temat.
ROZDZIAŁ 5
(w tym rozdziale rozpoczyna się opowieść Marlowa)
Tak. Byłem obecny na sprawie -- mówił Marlow – i do dziś
dnia nie przestaję się dziwić, po co tam chodziłem.
Marlow zaczął opowiadać
„o Imć Panu Jimie po dobrej wyżerce, siedząc dwieście
stóp nad poziomem morza, z pudełkiem porządnych cygar pod ręką, w rozkoszny
wieczór pełen świeżości i gwiezdnego blasku”.
Pierwszy raz oczy tych dwóch mężczyzn spotkały się
podczas rozprawy – byli tam wszyscy ludzie związani z morzem, bo o zdarzeniach
na „Patnie” szybko zrobiło się głośno. Marlow wspominał, jak kapitan Patny
przybył do portu, by spotkać się z kapitanem Eliotem – człowiekiem, który nie
bał się wyrażać swojego zdania. Tego dnia po prostu zmiażdżył dowódcę „Patny” w
rozmowie. Razem z kapitanem w porcie pojawiło się trzech innych mężczyzn, wśród
których był również Jim.
Młody człowiek stał nieruchomo, nie poruszając nawet
głową, i patrzył po prostu w blask słońca. Oto, jak po raz pierwszy ujrzałem
Jima. Wyglądał tak obojętnie i nieprzystępnie, jak to się zdarza tylko u
młodych. Stał trzymając się mocno na nogach, harmonijnie zbudowany, z twarzą
pełną szczerości i robił wrażenie najbardziej obiecującego chłopca pod słońcem;
a gdy tak na niego patrzyłem, wiedząc o wszystkim, co on wiedział, i jeszcze o
paru rzeczach poza tym, zdjął mię gniew, jakbym go przyłapał na wyłudzaniu
czegoś ode mnie pod fałszywym pozorem.
Kapitan „Patny” żarliwie pomstował na wszystkich
Anglików, a szczególnie na tego, który przed chwilą nazwał go psem. Odgrażał
się, że ma przyjaciół, że zmieni obywatelstwo, itd. Pozostawałem w miejscu,
tylko z ciekawości, jak ów młody, ohydnie obojętny chłopiec zareaguje, gdy
dowie się, co naprawdę zaszło.
Nic okropniejszego, jak śledzić człowieka, który został
przyłapany nie na zbrodni, lecz na gorszej niż zbrodnia słabości.
Jim budził we mnie mieszane uczucia. Podobała mi się
jego powierzchowność, wyglądał na kogoś porządnego, komu można powierzyć w
opiekę statek, ale z drugiej strony była w nim jakaś szatańska domieszka.
Chciałem zobaczyć na jego twarzy udrękę, wywołaną wiadomością o losie „Patny”.
Tymczasem wściekły kapitan podszedł do bryczki, która aż ugięła się pod
ciężarem jego opasłego ciała i kazał się, gdzieś zawieźć – nie wiem gdzie.
Wtedy widziałem go ostatni raz. Nikt już nigdy o nim nie słyszał. Jim słysząc
odjazd „powoziku”, odwrócił się na pięcie –
„Nie zrobił żadnego innego ruchu, gestu czy znaku i
pozostał tak, zwrócony w nowym kierunku, choć powozik już zniknął”.
Przybiegł urzędnik Metys, wydelegowany do zaopiekowania
się biednymi rozbitkami z „Patny". Natychmiast rozpętała się awantura
między jednym z towarzyszy kapitana a urzędnikiem – twierdził, ze jego miejsce
jest w szpitalu, wskazując swoją złamaną rękę. Tam też się znalazł, podobnie
jak jego towarzysz (ten na skutek pijaństwa). Widziałem ich tam, kiedy odwiedzałem
tam mojego człowieka. Chciałem coś wyciągnąć od tego pijaka, ale cierpiał na
szczególny przypadek delirium tremens – właściwie powinien już nie żyć. Wiadomo
już było, że nie będzie mógł zeznawać.
ROZDZIAŁ 6
Rozprawa odbyła się terminowo, jak już wspomniałem byli
tam wszyscy ludzie związani z morzem. Z „Patny” zeznawał tylko Jim. Jego
kapitan uciekł, a on po prostu dawał się dręczyć. Jednym z ławników był słynny
Brierly – prawdziwa legenda, dowódca doskonały jak się powszechnie uważało.
Jednak i on krył jakąś tajemnice, toczył nad sobą jakiś sąd, bo tydzień po
zakończeniu rozprawy rzucił się w morze. O jego samobójczej śmierci
dowiedziałem się jakieś dwa lata później od poczciwego Jonesa. Nikt nie zna
przyczyny tragicznej decyzji Brierly’ego. Pamiętam rozmowę, którą odbyliśmy po
pierwszym dniu rozprawy, ławnik uważał, że chłopak powinien uciec i w ten
sposób uwolnić wszystkich od tej ohydnej sprawy. Zaproponował mi, abym poszedł
do Jima z pieniędzmi i propozycją pomocy w ucieczce – odmówiłem, bo nie podobał
mi się ton wyższości, z jakim Brierly się do mnie zwrócił.
Nazajutrz siedziałem w sądzie sam, obserwowałem i Jima,
i Brierly’ego, zastanawiając się nad ich zachowaniem. Wiedziałem, że ławnik
tylko udaje znudzonego, może więc Jim tylko udawał bezczelnego?
Według mnie bezczelny nie był. Odniosłem wrażenie, że
jest w beznadziejnej rozpaczy. Wówczas to spotkały się nasze oczy. Spotkały się
i spojrzenie Jima odebrało mi wszelką ochotę do rozmowy z nim - jeśli ją w
ogóle miałem. Tak czy owak - czy Jim był bezczelny, czy też zrozpaczony –
czułem, że mu się na nic przydać nie mogę
Po kolejnym już odroczeniu rozprawy do następnego dnia,
stało się coś zaskakującego. Wychodziłem z sądu ze znajomym, zwróciliśmy uwagę
na krzątającego się pod nogami żółtego psa. Mój towarzysz odszedł, a przede mną
stanął Jim, zaczepił mnie, twierdząc, że się do niego zwróciłem. Zaprzeczyłem
(zgodnie z prawdą), ale on ciągnął dalej – spytał, jakim prawem gapiłem się na
niego cały ranek. Widać było, że jest zły, ale wciąż nie rozumiałem, o co
chodzi i nalegałem na wyjaśnienia. Okazało się, że Jim wziął uwagi
wypowiedziane o żółtym psie za obelgę pod swoim adresem. Kiedy się zorientował
w swojej omyłce cały poczerwieniał, wargi mu drżały, tak jakby się miał zaraz
rozpłakać. Odszedł, popędziłem za nim. Przeprosił mnie za swoje zachowanie i
dodał:
Nie mogę znieść tego rodzaju rzeczy (...) i znosić nie
myślę. Co innego w sądzie; tam muszę i mogę to wytrzymać.
Zaprosiłem go na obiad do hotelu „Malabar”, w którym
chwilowo mieszkałem.
ROZDZIAŁ 7
W hotelu panował tłok spowodowany przybiciem do portu
parowca. Jim jadł z apetytem, a wino nieco rozwiązało mu język, zaczęły się
zwierzenia, które jednak nie pozwoliły mi się o nim dowiedzieć czegoś więcej.
Nie mógł uciec, tak jak jego kapitan.
Ja nie mogłem i nie chciałem. Wszyscy oni wykręcili się
z tego tak czy owak, ale mnie to nie przystoi.
Jim wiedział, że po tym wszystkim, nigdy już nie pokaże
się w domu – nie mógłby spojrzeć w oczy ojcu. Nie umiałby mu tego wytłumaczyć.
Mówił dalej.
Przede wszystkim wyraził pragnienie, abym go nie mieszał
z jego wspólnikami w... w zbrodni, powiedzmy. (...) Młody mężczyzna zupełnie
nie wiedział, co zrobi po zakończeniu tego „idiotycznego śledztwa”. Jego
kariera została przerwana, nie miał pieniędzy ani przyjaciół. Myślał, żeby
zaciągnąć się na statek jako zwykły marynarz, a może dostałby pracę jako oficer
– przecież dałby sobie radę. Tu się zdziwiłem: „Tak pan uważa?”. Na te słowa
Jim wstał i nieco się oburzył, miał nadzieję, że chociaż ja jeden go zrozumiem:
Wszystko polega na tym, żeby człowiek był w pogotowiu.
Ja nie byłem w pogotowiu; nie byłem – w tamtej chwili. Opowiadał dalej o tym,
jak oficerowie statku „Avondale” uratowali życie jemu, kapitanowi i dwóm
maszynistom z „Patny”. Szybko zaczęto domyślać się, ze jest „coś podejrzanego”
w całej tej sprawie.
Nie pytałem Jima o uczucia, których doznawał podczas
tych dziesięciu dni spędzonych na statku. Ze sposobu, w jaki mi o tym
opowiadał, mogłem wnosić, że był poniekąd ogłuszony odkryciem dokonanym w samym
sobie – i niewątpliwie usiłował je wytłumaczyć jedynemu człowiekowi, który był
zdolny zrozumieć całą jego straszliwą doniosłość. Zrozumcie, że nie starał się
pomniejszyć tego odkrycia. Jestem tego pewien – i to go właśnie wyróżnia w
moich oczach. A jakich doznał uczuć, gdy wysiadł na brzeg i dowiedział się o
nieprzewidzianym zakończeniu historii, w której odegrał rolę tak opłakaną, nic
mi o tym nie mówił i trudno to sobie wyobrazić.
Okazało się bowiem, że pęknięta gródź wytrzymała, a
parowiec wcale nie zatonął. Jim był przekonany, że tak się stanie. Na pokładzie
było wiele ludzi, a łodzi (gdyby starczyło czasu, żeby je spuścić i załadować)
starczyłoby najwyżej dla jednej trzeciej pasażerów. Co mógł zrobić? Uciekł
razem z kapitanem i maszynistami. Coś mu powtarzało w głowie, nie ma czasu, nie
można nic zrobić. Nie bał się śmierci, nie dlatego uciekł.
ROZDZIAŁ 8
Jak długo Jim stał u luku bez ruchu, spodziewając się
każdej chwili, że okręt zapadnie mu się pod nogami, a prąd wody zaleje go z
tyłu i podrzuci jak wiór – tego nie umiem powiedzieć. Nie bardzo długo – może
ze dwie minuty.
Pierwsze, co przyszło do głowy oficerowi, to to, że
trzeba „poprzecinać wszystkie rejki od łożysk, aby łodzie mogły się utrzymać na
powierzchni, gdy okręt pójdzie na dno”. Pobiegł więc, po drodze zatrzymał go
jakiś mężczyzna krzycząc „woda, woda”, Jim chciał się go pozbyć, bał się, że
okrzyki wywołają panikę. Dopiero po chwili zorientował się, że temu
pielgrzymowi nie chodzi o wodę dostającą się na pokład, ale o napój dla chorego
syna. Jim pobiegł po butelkę wody, by uspokoić mężczyznę. Zajął się łodziami,
wtedy przybyli mechanicy oraz kapitan i oznajmili, że chcą „zwiać”. Jim myślał
o podparciu grodzi, ale nie było czasu, nie było ani ludzi do pomocy, ani
drzewa.
Jim pragnął sprzymierzeńca, pomocnika, współwinowajcy.
Czułem, że grozi mi z jego strony podejście, obałamucenie, pułapka, może nawet
gwałt, byłem tylko chciał zająć wyraźne stanowisko w sporze niemożliwym do
rozstrzygnięcia – gdyż nie podobna było wymierzyć sprawiedliwości wszystkim
zjawom gnieżdżącym się w duszy Jima
Tymczasem kapitan i mechanicy walczyli z łodzią, żeby
uciec z tonącego statku, jeden z nich podbiegł do Jima zatopionego w myślach i
poprosił o pomoc, spytał: „Nie chcesz się wyratować – ty piekielny tchórzu?” –
teraz w trakcie opowiadania te słowa wywołały w młodym oficerze atak gorzkiego
śmiechu.
ROZDZIAŁ 9
Mechanik wciąż wzywał Jima na pomoc, mężczyźni byli w
coraz większej panice, bo nagle niebo zaczęło robić się czarne, co zapowiadało
silny deszcz i wzburzenie morza, a więc jeszcze rychlejsze zatonięcie „Patny”.
Jim widząc zbliżające się niebezpieczeństwo jakby w transie zaczął nerwowo
przecinać rejki, tamci mocowali się dalej z łodzią ratunkową. Jeden z
maszynistów wykazał się prawdziwą odwagą, biegnąc po młotek. W końcu kapitan i
reszta uwolnili łódź. Jim obserwował żałosne zmaganie swoich towarzyszy, w pewnym
momencie któryś z mężczyzn upadł (potem okazało się, że zmarł). Jim stał
nieruchomo, usłyszał plusk spuszczanej na wodę łodzi. Na parowcu podniósł się
gwar, jak w ulu. Ci w łodzi krzyczeli do Georga (mężczyzny, który upadł), żeby
skakał i się ratował.
Było ośmiuset ludzi na tym statku. (...) Ośmiuset żywych
ludzi, a oni krzyczeli na tego jednego, martwego, żeby skoczył i wyratował się.
Jim słuchał tych krzyków i nagle jakby poza swoją
świadomością, skoczył. Nawet nie wiedział, kiedy to się stało. Zobaczył z dołu
wielki parowiec, chciał umrzeć. Nie było już powrotu.
ROZDZIAŁ 10
W łodzi długo nikt się nie odzywał, minęli dziób statku.
Deszcz niedługo ustał, któryś z mechaników spojrzał na Jima i powiedział:
„W sa-sa-mą po-po-porę... Brr. (...) Widziałem, jak
tonął. Akurat wtedy się odwróciłem”.
Zrobiło się cicho, Jim chciał wyskoczyć z łodzi i płynąć
z powrotem w stronę parowca.
Po chwili kapitan i jego towarzysze zaczęli rozprawiać o
swoim ocaleniu, tylko Jim milczał. Mówili o zatonięciu Patny, jakby statek
poszedł na dno pusty. Mechanik zaczął uskarżać się na zranioną rękę. Nagle
mężczyźni rzucili się na Jima, pytając, czemu tak ociągał się ze skokiem, ku
jego zdziwieniu cały czas nazywali go George’em. Ich zaskoczenie było ogromne,
gdy dostrzegli, że w lodzi ratunkowej siedzi z nimi ten młody oficer. Wściekli
zaczęli wyzywać Jima i chyba właśnie to powstrzymało go przed skoczeniem za
burtę. Niewiele brakowało a wywiązałaby się bójka. Jim – gotowy na każdą
ewentualność – czuwał przez całą noc, rano trzej pozostali próbowali się z nim
dogadać. Pozwolił im mówić, ale nie zwracał specjalnie uwagi na treść wywodów
kapitana. Postawili żagiel, Jim objął pierwszą wachtę. Myślał o samobójstwie,
ale w końcu zaniechał tego planu.
ROZDZIAŁ 11
Dla Jima wielkie znaczenie miało to, że mógł mi o
wszystkim opowiedzieć, pragnął, abym mu wierzył. Dla niego byłem kimś starszym
i mądrzejszym. Żałował, że nie został na Patnie, sam nie wiedział, dlaczego
skoczył. młody oficer nie chciał przyjąć wersji wydarzeń wymyślonej przez
kapitana i mechaników, on znał prawdę i musiał się z nią uporać – dlatego
został, aby zeznawać. Kiedy Jim opowiadał mi o tym wszystkim, wciąż był
niespokojny i podirytowany. Nagle spytał mnie: „A co pan myśli?”. Poczułem, że
jestem bardzo zmęczony.
ROZDZIAŁ 12
Jak uchem sięgnąć wszystko milczało naokół. Mgła uczuć
Jima kłębiła się między nami, jakby wzburzona jego wewnętrzną walką – a w
rozchyleniach tej niematerialnej zasłony ukazywał się wyraźnie moim wpatrzonym
oczom i ociągał mnie w niejasny sposób, niby symboliczna postać w obrazie.
Chłodne powietrze nocy zdawało się ciążyć na moich członkach jak płyta marmuru.
- Rozumiem – szepnąłem chyba po to, aby dowieść samemu
sobie, że potrafię otrząsnąć się z odrętwienia.
Jim opowiadał dalej. Cała czwórkę z łodzi ratunkowej
zabrał „Avondale”. Kapitan opowiedział „historyjkę” o tym, jak trzeba było
uciekać z Patny i jak uszkodzony parowiec z pasażerami na pokładzie zatoną pod
wpływem szkwału (szczególnie niebezpieczne warunki pogodowe: nagła ulewa,
wzburzone morze, wichura). Dla Jima ta historyjka nie miała znaczenia, nie mógł
się przeciwstawić – przecież on też skoczył. Potem dowiedział się, że Patna nie
zatonęła, choć uciekinierzy byli o tym przekonani – przecież zgasły światła, a
Jim słyszał cały czas ciche wołania o pomoc (potem doszedł do wniosku, że to
była wyobraźnia).
Parowiec został odholowany przez francuską kanonierkę
wracającą właśnie do kraju. Sprawdziwszy, czy aby na Patnie nie panuje zaraza,
wysłano łódkę na zwiady. Francuzi weszli na statek, nie mogli się z nikim
dogadać. Tłum napierał. Najbardziej zadziwiający dla Francuzów był trup białego
człowieka na pokładzie. Na Patnie pozostał jeden oficer (to on zresztą później
opowiadał o szczegółach holowania Patny Marlowowi), który miał wszystkiego
pilnować. Droga do najbliższego portu trwała długie trzydzieści godzin. Na
francuskiej kanonierce przez cały ten czas przy linach do holowania czuwało
dwóch oficerów z siekierami, którzy mieli je odciąć w razie, gdyby Patna
zaczęła tonąć. Już w porcie francuskiego oficera najbardziej zadziwiła
sprawność z jaką ewakuowano pielgrzymów – „dwadzieścia pięć minut z zegarkiem w
ręku”.
ROZDZIAŁ 13
Trzy lata później opowiadałem historię Jima temu
Francuzowi, który spędził trzydzieści godzin na Patnie, gdy ją holowano.
Pożałował tego młodego człowieka. Powiedział, że strach towarzyszy wszystkim,
ale utrata honoru to największe z nieszczęść – nie da się żyć bez niego.
Tamtej nocy na werandzie hotelu „Malabar” bardzo
chciałem jakoś pomóc Jimowi. Wiedziałem, że zawinił, ale pragnąłem zaoszczędzić
mu kolejnego dnia procesu, ogłoszenia wyroku. Nie rozumiałem po, co ma się tak
umęczać. Zaproponowałem mu pożyczkę i pomoc w wyjeździe. Nie zgodził się. Teraz
nie mógł uciekać, musiał ponieść do końca konsekwencje. Nie wiedział, gdzie się
podzieje później. Obaj byliśmy już zmęczeni i zmieszani tą rozmową, rozstaliśmy
się pod jakimś nędznym pretekstem, obiecawszy sobie wcześniej jeszcze jedno
spotkanie.
ROZDZIAŁ 14
Dzień ogłoszenia wyniku dochodzenia był naznaczony
wyjątkowym okrucieństwem.
Dotkliwe poczucie nieodwołalności unosiło się na tym
wszystkim, nie złagodzone nadzieją wypoczynku i bezpieczeństwa po ciosie
topora. W tym wyroku była zimna mściwość skazania na śmierć i okrucieństwo
skazania na wygnanie.
Sąd uznał, że statek nie był
„pod każdym względem odpowiednio wyekwipowany i zdatny
do żeglugi na tę podróż”.
Nie dowiedziono zaniedbań w nawigacji, nie wykryto
również przyczyny uszkodzenia parowca. Na koniec odczytano wyrok dotyczący
bezpośrednio Jima – odebrano mu dyplom oficera. Potem wszyscy opuścili salę,
Jim także.
Po wyjściu spotkałem znajomego Australijczyka –
Chestera, który zaczął mi opowiadać o swoim nowym, wspaniałym interesie.
Pośrodku rafy Walpole’a natrafił na wysepkę z pokładami guano (cenny nawóz z
ptasich odchodów) i długo szukał wspólnika, który wraz z nim wykorzystałby tę
niebywałą okazję. W końcu dogadał się z nieco podejrzany kapitanem Robinsonem.
Teraz upatrzył sobie Jima, który bardzo by mu się przydał na tej wyspie –
pracowałby jako szef czterdziestu kulisów, sprowadzonych do zbierania „tego
świństwa”. Chester chciał, abym namówił na to Jima, ale stanowczo odmówiłem.
ROZDZIAŁ 15
Nie poszedłem od razu do Jima, bo tego dnia byłem
umówiony na spotkanie, które zresztą bardzo się przeciągnęło. Dopiero potem
znalazłem się w porcie, gdzie zobaczyłem mojego młodego towarzysza, zaprosiłem
go do hotelu. Ukryliśmy się w pokoju. Jim wyszedł na werandę i zmagał się ze
sobą w milczeniu, a ja pisałem listy polecające dla niego. Tak bardzo pragnąłem
mu pomóc. Pomyślałem nieco przychylniej o propozycji Chestera. A może to
rzeczywiście jedyne dobre wyjście?
ROZDZIAŁ 16
Jim wciąż stal na werandzie mojego pokoju, kiedy
rozległy się grzmoty, zaczynał się przedwczesny Monsun. Jim wszedł do środka i
poprosił o papierosa. Powiedział, że jeżeli przetrzymał to wszytko, to już nic
nie może mu grozić. Miał nadzieję, że jeszcze wszystko kiedyś odzyska. Nie
wiedziałem, co miał na myśli. Podziękował mi raz jeszcze i chciał wyjść. Na
zewnątrz lało, więc próbowałem mu wyperswadować to narwane zachowanie.
ROZDZIAŁ 17
W końcu udało mi się zatrzymać Jima w pokoju (choć zdaje
się, że został tam głównie ze względu na deszcz). Próbowałem mu naświetlić
materialny aspekt sytuacji. Nie chciał tknąć pieniędzy, które mu się należały,
czyli trzytygodniowej wypłaty za służbę na Patnie. Czekał go los włóczęgi, a
przecież chciał żyć normalnie. Pokazałem mu list do mojego przyjaciela, w
którym polecałem go jako pracownika. Dopiero wtedy Jim zrozumiał, co robię.
Zaczął mi dziękować za zaufanie. Odmienił się raptownie i napełnił nadzieją.
Myślałem zawsze, że gdyby można zacząć wszytko na nowo,
od czystej karty... A teraz pan... do pewnego stopnia... tak.... od czystej
karty.
Jim odszedł, a ja wciąż rozmyślałem o jego słowach.
ROZDZIAŁ 18
Pół roku później dostałem list od mojego przyjaciela.
Pan Denver, podstarzały kawaler, posiadał łuszczarnię ryżu i zatrudnił Jima z
mojego polecenia u siebie. W liście donosił, że jest bardzo zadowolony nie
tylko z pracy, ale również z towarzystwa tego młodego mężczyzny do tego
stopnia, że zaproponował mu mieszkanie we własnym domu. Ucieszyłem się
niezwykle z tej wiadomości, widziałem wspaniałą przyszłość Jima.
Niestety zaraz po powrocie z kolejnej wyprawy zastałem
dwa listy. Jeden od tego samego przyjaciela, drugi od Jima. Dowiedziałem się z
nich, że Jim niespodziewanie opuścił dom Denvera, zostawiając tylko mętny list
z przeprosinami. Ów przyjaciel nie ukrywał rozczarowania. Jim tłumaczył swoją
ucieczkę pojawieniem się w łuszczarni jednego z maszynistów z Patny, który
nieznośnie się z nim spoufalał.
Teraz Jim pracował jako akwizytor w firmie Egström i
Blake, gdzie szybko dał się poznać jako niezawodny pracownik. Prosił o list
polecający, który zagwarantuje mu stale zatrudnienie. Jakiś czas później przebywałem
służbowo w tamtych stronach, dzięki czemu miałem okazję spotkać się z Jimem.
Niestety, gdy wracałem tą samą drogą już go tam nie zastałem, ku zgrozie jego
pracodawców. Odszedł nagle w dniu, kiedy do portu zawitał parowiec z
pielgrzymami, a w firmie goście rozmawiali o sprawie Patny.
ROZDZIAŁ 19
Opowiedziałem wam szczegółowo te dwa zdarzenia, aby
pokazać, jak Jim porał się ze sobą wśród nowych warunków życia. Zdarzeń tego
rodzaju było dużo, więcej, niżbym mógł zliczy na palcach obu rąk.
W końcu ów nieco narwany młodzieniec trafił do Bangkoku,
gdzie wytrzymał aż sześć miesięcy. Lubiano go tam bardzo. Wszytko jednak do
czasu. Byłem akurat tam przejazdem, kiedy Jimowi przytrafiła się okropna
przygoda, wdał się w bojkę z pewnym Duńczykim, który tylko szczęściem nie
przepłacił tego życiem. powodem była jakaś złośliwa uwaga. Zrozumiałem wtedy,
że nie mogę pozostawić Jima samego sobie. Zabrałem go ze sobą. Znalazłem mu
prace u De Jongha, ale widziałem, że mężczyzna wciąż się dręczy, marnieje w
oczach. Postanowiłem się poradzić w tej sprawie jednego z niewielu ludzi
godnych zaufania, jakich w życiu spotkałem – bogatego i szanowanego kupca
Steina.
ROZDZIAŁ 20
Do Steina udałem się późnym wieczorem. Ten mający za
sobą niezwykłe, pełne przygód życie kupiec przyjął mnie w swoim gabinecie.
Stein stal wpatrzony w jednego z motyli ze swojej olbrzymiej kolekcji i od tego
też zaczęła się na nasza rozmowa. Cudowny! – powtórzył spoglądając ku mnie w
górę. – Niech pan patrzy! Piękno - to jeszcze nic – ale dokładność, harmonia. I
takie kruche! I takie silne! I takie precyzyjne! Oto Przyroda – równowaga
olbrzymich sił. (...) Ten cud to arcydzieło Przyrody – wielkiego artysty.
Stein opowiedział mi historię złowienia motyla, na
którego właśnie patrzył. Było to w czasach kiedy jeszcze jego żona –
„księżniczka” żyła i oboje mieszkali w jej rodzinnym kraju, na wyspie Celebes.
Trwała wojna, a Stein został wezwany do rezydencji „biednego Mahammeda” – tak
nazywał jednego z pretendentów do tronu Celebes (Stein należał do jego
stronnikow, poza tym był jego szwagrem).
Okazało się, że to wezwanie było częścią zasadzki, jaką
przyszykował na Steina jego ówczesny wróg. Nagle został zaatakowany przez
siedmiu zbójów. Stein udał, że nie żyje, co zwabiło bliżej napastników, wtedy
niby-trup ożył i zabił kilku z nich, reszta uciekła. W tym momencie Stein
dostrzegł motyla i go pochwycił. Dopiero po wysłuchaniu tej historii zacząłem
opowiadać o Jimie. Usłyszawszy o dziejach tego młodzieńca, Stein wydał
diagnozę: „To jest romantyk” i poprosił o nieco czasu do namysłu nad sytuacją
Jima, by móc coś poradzić w jego sprawie. Odprowadził mnie do pokoju, w którym
miałem przenocować, a sam powrócił do swoich motyli.
ROZDZIAŁ 21
Za radą Steina Jim udał się na Patusan – jedno z
najbardziej odludnych i nieznanych cywilizowanym ludziom miejsce na
Archipelagu, w którym młody akwizytor miał odnaleźć spokój. Stein znał Patusan
doskonale, prowadził tam również interesy. Posiadał już agenta na Patusanie,
ale właściwie zatrudniał go jedynie ze względu na jego żonę, która już jakiś
czas temu zmarła. Stein gotów był wziąć Jima na to stanowisko i tak też się
stało.
Patusan jest dalekim okręgiem państwa rządzonego przez
krajowców; głównie jego osada nosi tę nazwę. Z miejsca na rzece odległego o
jakieś czterdzieści mil od morza widać pierwsze domy Patusanu, a jednocześnie
ukazują się nad poziom lasów szczyty dwóch stromych wzgórz stojących bardzo
blisko siebie i przedzielonych głęboką rozpadliną, powstała jakby w skutek
potężnego uderzenia. Dolina między tymi wzgórzami jest właściwie tylko wąskim
wąwozem; gdy się patrzy z osady, oba pagórki wyglądają jak niesymetryczny
stożek rozłupany na dwoje, o leciutko rozchylonych połowach.
Odwiedziłem Jima w jego nowym domu, żeby sprawdzić, jak
mu się wiedzie, bo niedługo zamierzałem powrócić na dłuższy czas do kraju.
ROZDZIAŁ 22
Patusan zasłynął jako miejsce, w którym poszukiwano
pieprzu. Tak było w siedemnastym wieku. Teraz gdy Jim tam przybył, było to
raczej zapomniane miejsce, rządzone przez niegodziwego i głupiego sułtana.
Miejscowa ludność (Malajowie) cierpiała z powodu okrutnych rządów radży
Allanga, który włada rzeką.
Jim był mi niezwykle wdzięczny za pomoc, chciał mi jakoś
podziękować, ale wytłumaczyłem mu, że główną zasługę ma tu Stein, a może nawet
ten, który jemu kiedyś dopomógł w nieszczęściu. Poleciłem Jimowi, by pobiegł do
nowego pracodawcy i poprosił o ostatnie wskazówki, ale ten młody narwaniec
„wypadł z pokoju, zanim jeszcze skończyłem mówić”.
ROZDZIAŁ 23
Nazajutrz Jim powrócił we wzniosłym nastroju,
powiedział, ze pan Stein to „najcudowniejszy z ludzi”. Miał przy sobie list do
Corneliusa (dotychczasowego agenta Steina) oraz srebrny pierścień, który miał
służyć „za list rekomendacyjny do starszego faceta imieniem Doramin, jednego z
najpoważniejszych ludzi w Patusanie”. Ów facet był przyjacielem Steina z
dawnych lat. Jim był podekscytowany i pełen nadziei. Nieco się starliśmy tego
dnia. Jim miał wypłynąć o czwartej, przyszedł do nie wcześniej, dałem mu kufer,
bo jego żółta walizka wydała mi się nieodpowiednia. Gdy wybiegł, zobaczyłem, że
zostawił pudełko nabojów. Dogoniłem go dopiero przy wejściu na pokład okrętu.
Gdy Jim się oddalił rozmawiałem przez chwilę z kapitanem, który powiedział, że
„młody pan jest już na podobieństwo trupa”.
ROZDZIAŁ 24
Jim przemierzył długą i niebezpieczną drogę do Patusanu.
Płynął w górę rzeki, w rybackiej wiosce, w której miał przystanek, od bardzo
dawna nie widziano białego. Jim stał się istną rewelacją, tubylcy długo się
naradzali, czy w ogóle wolno im zawieźć tego dziwnego człowieka do Patusanu, w
końcu wystraszeni ulegli. Podróż okazała się niezwykle wyczerpująca. Jim
znużony monotonią przysnął, a gdy się obudził, zobaczył, że łódź przybiła do
brzegu, a jego przewodnicy próbują ukraść mu skrzynię. Jim miał przy sobie
jedynie nienabity rewolwer.
Zaprowadzono go do radży. O tym wszystkim dowiedziałem
się od samego Jima, kiedy przybyłem do niego z informacją że Stein postanowił
„ofiarować mu dom i cały zapas towarów w Patusanie na pewnych dogodnych
warunkach”. Początkowo Jim próbował się sprzeciwiać, ale szybko przemówiłem mu
do rozumu. Ten młody człowiek mógł być (i był) dumny z tego, co tam osiągnął.
wszyscy mu ufali, dlatego był zdecydowany zostać w tym zapomnianym przez świat
miejscu na zawsze.
ROZDZIAŁ 25
Jim przez trzy dni był więźniem radży, trzymano go
prawie o głodzie. Odbyliśmy wizytę na dworze u radży i ku mojemu wielkiemu
zdziwieniu okazało się, że radża nie dość, że wyraźnie się boi swojego byłego
więźnia, to na dodatek ufa mu. To było zupełnie niezwykle. W drodze powrotnej
Jim pokazał mi miejsce, w którym przeskoczył przez ogrodzenie, uciekając z
dworu radży. Jim nie zginął od razu tylko dlatego, że panował tu zwyczaj
długich obrad. Radża i jego zausznicy długo nie mogli zdecydować, co zrobić z
tym dziwnym białym człowiekiem, co pewien czas przychodzili do niego z jakimś
pytaniem. Chcieli wiedzieć, czy umie naprawiać amerykańskie zegarki. Jim z
nudów zajął się zepsutym budzikiem i właśnie wtedy poczuł wielkie
niebezpieczeństwo. Znalazł odpowiednie miejsce i przeskoczył.
Biegł zmagając się z błotem. Cały oblepiony dotarł do
wioski, w której wywołał swoim wyglądem ogólne przerażenie. Pojmano go i wtedy
zaczął wypowiadać imię Doromina. Zaprowadzono go do niego, odnalazł pierścień,
który dostał od Steina. Teraz się już nim troskliwie zajęto. zaryglowano bramy,
żeby pościg nie dopadł uciekiniera. Doromin stał na czele ludu zwanego
Bugisami, który - jako inteligentniejszy od innych Malajów - przeciwstawiał się
uciskowi radży. Oprócz radży utrudniał życie bugiskim osadnikom
„obcy wędrowiec, półkrwi Arab, który, jak myślę, na
gruncie ściśle religijnym, doprowadził do powstania plemion z głębi kraju (...)
i usadowił się w ufortyfikowanym obozie na szczycie jednego z dwóch
bliźniaczych wzgórz. Wisiał nad Patusanem jak jastrząb nad zagrodą i pustoszył
okolicę”.
ROZDZIAŁ 26
Doramin był już starcem, kiedy Jim pojawił się w jego
osadzie. Miał żonę, równie dostojną jak on oraz syna, który musiał się tej
parze urodzić dość późno. Dain Waris miał jakieś dwadzieścia cztery czy pięć
lat i stał się najlepszym (obok mnie) przyjacielem Jima. To on pierwszy
uwierzył w przybysza, który poczuł, że musi coś zrobić dla tego wystraszonego
ludu. Jim postanowił zdobyć obóz uciążliwego pół Araba – Szarifa Aliego. Udało
mu się to.
ROZDZIAŁ 27
Zwycięstwo nad Szafiefem Alim zostało owiane legendą.
Jim wymyślił, że należy zaatakować obóz armatkami mosiężnymi, które były na
składzie w Patusanie. Cała trudność polegała na tym, że trzeba było to żelastwo
wciągnąć na jedną z bliźniaczych gór, aby stamtąd zaatakować Aliego. Wciągano
armaty nocą za pomocą lin, ale legenda głosi, że to sam Jim wniósł je na swoich
barkach (po dwie na raz).
Zaatakowano o świcie. Z góry armatki, a z dołu Jim, Dain
Waris, Tamb’Itama (osobisty służący Jima) i inni. Zwycięstwo było nieodwołalne.
Opowieść Jima uświadomiła mi jednak coś ważnego – moralną konsekwencję tego
wojennego sukcesu. Jim stał się w Patusanie prawdziwą wyrocznią, odtąd ludzie
przychodzili do niego po najróżniejsze rady. Na przykład pewnego dnia przyszedł
starzec pytając się, czy ma się rozwieść z żoną. W tym kraju: (...)słowo Jima
było jedyną prawdą każdego mijającego dnia. Jego sława miała w sobie coś z
ciszy, poprzez którą szła z ludźmi w niezbadane ostępy i dawała wciąż znać o
sobie, przenikając wszędzie, dalekosiężna – sprawiając, że szepty na ludzkich
ustach miały odcień podziwu i tajemniczości.
ROZDZIAŁ 28
Po zwycięstwie Bugisów pod przewodnictwem Jima nad Alim
również na radżę padł blady strach o jego los. Doramin martwił się o swój kraj,
miał wielkie marzenie, aby jego syn stanął kiedyś na czele tego państwa.
Zdradził mi się z ty planem podczas jednego ze spotkań. Bał się, że Jim odejdzie,
jak wszyscy biali. Nieopatrznie zaprzeczyłem, Doramin chciał wiedzieć
„dlaczego”. Odpowiedziałem milczeniem, nie mogłem wyjawić tajemnic przeszłości
Jima.
Podobne „dlaczego” usłyszałem jeszcze tego samego dnia
od Klejnotu – tak Jim nazywał kobietę, która poznał w Patusanie. Była ona córką
tej zmarłej kobiety (żony wcześniejszego agenta o imieniu Corneilus), o której
opowiadał mi niegdyś Stein. Imię wybranki serca Jima skojarzyło mi się z
dziwnymi pogłoskami, z którymi się zetknąłem podczas podróży, „w malej osadzie
na wybrzeżu, około 230 mil na południe od patusańskiej rzeki”. Spotkałem tam
urzędnika, który prawił mi o rzekomym skarbie (najpewniej szmaragdzie), w
którego posiadanie miał wejść Jim. Takie klejnoty najlepiej przechowywać na
łonie niewiasty.
Lecz nie każda niewiasta nadaje się do tego. Musi być
młoda (...) i nieczuła na ponętę miłości. Jednak zdaje się, że taka kobieta
doprawdy istnieje. Opowiadano mu o wysokiej dziewczynie, do której biały odnosi
się z wielkim szacunkiem i troskliwością, a która nigdy sama nie wychodzi z
domu.
ROZDZIAŁ 29
Miłość Jima i Klejnotu naznaczona była romantyzmem.
Młodzi co dzień wychodzili na wspólne spacery – towarzyszyłem im w nich podczas
mojego pobytu w Patusanie, a za nami jak cień wlókł się Cornelius. Dziewczyna
jednocześnie śmiała i zalękniona zdawała się wciąż pilnować swego małżonka. Nie
wiedzieć czemu zdawała się być zazdrosna. Jim w podobny sposób był pilnowany
przez wszystkich naokół, a w szczególności przez swego sługę Tamb’Itama.
Trzeba wspomnieć, że jeszcze na długo przed wojną Jim
opuścił na jakiś czas posiadłość Doromina, by zająć się interesami Steina.
Zamieszkał u Corneliusa, który dosłownie morzył go głodem, dodając przy tym, że
to wina niespokojnych czasów. Jim zastał magazyny puste, a z pogłosek wiedział,
że Cornelius ma gdzieś ukryte pieniądze. Dodam, że Jim opuścił dom Doromina o
wiele za wcześnie, po ucieczce od radży wciąż nie był bezpieczny.
ROZDZIAŁ 30
Te okrutne sześć tygodni w rozpadającej się chacie
Corneilusa pozwoliło przetrwać Jimowi jedynie współczucie dla bezbronnej
dziewczyny skazanej na łaskę tego niegodziwego człowieka. Corneilus żądał, by
dziewczyna nazywała go ojcem, choć nie była jego córką (jej ojcem był pierwszy
mąż jej zmarłej matki). Wrzeszczał na nią domagając się szacunku, co
doprowadzało tą młodą kobietę do rozpaczy. Jim nie mógł patrzeć na jej
cierpienie, próbował ją pocieszyć. Kiedyś rzekł:
Mogę z tym skończyć. (...) Jedno pani słowo. (...)
Odparła, Jim powtórzył mi z przejęciem, że gdyby nie miała pewności, że Corneilus
jest sam bardzo nieszczęśliwy, znalazłaby odwagę, aby zabić go własnymi rękoma.
Jim nie mógł opuścić domu Corneilusa właśnie przez
Klejnot, a jego życie było wciąż narażone, bo radża postanowił go zabić. Co
rusz ktoś donosił mu o jakimś spisku, a póki przebywał poza granicami domostwa
Doromina, nie mógł liczyć na żadną ochronę. Pewnej bezsennej nocy po
drakońskiej scenie z Corneilusem, nagle dojrzał w nim plan pokonania Szafira
Aliego, wyszedł z pokoju i natknął się na Klejnot czuwającą w korytarzu. Opowiedział
jej o swoich zamiarach, ale nagle zniknęła, kiedy Corneilus powrócił. Coś
działo się na zewnątrz, wszytko drażniło, a propozycje ucieczki z Patusanu,
które składał mu ponownie Corneilus, tak go rozgniewały, że w końcu nakrzyczał
tak straszliwie na swego gospodarza, że ten skołowany poszedł do siebie i
zasnął. Natomiast Jim nie mógł spać.
ROZDZIAŁ 31
Następnego dnia Jim popłynął do Doromina, by rozpocząć
realizację planu, który się w nim zrodził. Wrócił późno. W nocy obudziła go
Klejnot, podała mu jego własny rewolwer, spytała, czy da radę stawić czoło
czterem ludziom i kazała iść za sobą. Wyprowadziła go za budynki, powiedziała,
że przyszli go zabić i prosiła, by uciekał. Ludzie radży czekali, by zamordować
go podczas snu... Już wczoraj mieli to zrobić, ale ona czuwała, jak każdej
nocy. Ale przecież w końcu go zabiją, musi uciekać. Wtedy Jim poczuł coś
niezwykłego, zrozumiał, że tylko w niej znajdzie ucieczkę od samotności. Nie
mógł odejść, bo to byłby koniec. Poprowadziła go więc do szopy. Tam znalazł
zamachowców, jednego z nich zabił, resztę pochwycono. Jim poczuł ulgę, w końcu
po tylu tygodniach napięcia.
ROZDZIAŁ 32
Jim wypędził pozostałych trzech z szopy i razem z
dziewczyną, która cały czas stała obok z pochodnią, zaprowadził ich nad rzekę i
kazał skakać. Jim stał teraz niemy i patrzyła na dziewczynę.
Nie wiem, co Jim jej powiedział, kiedy w końcu odzyskał
głos. Wątpię, aby był bardzo wymowny. Świat zaległa cisza, wokół nich dyszała
noc, jedna z tych nocy jakby stworzonych do czułości. Zdarzają się chwile,
kiedy dusze, wyzwolone ze swych ciemnych zasłon, płoną cudowną wrażliwością,
która sprawia, że czasem milczenie jest jaśniejsze niż mowa.
Teraz dwa lata po przybyciu do Patusanu Jim opowiadał
mi, jak niewymownie kocha Klejnot, jak dobrze czuje się w tym nowym domu. Był
dumny z tego, co dokonał dla Bugisów, ale nie zapomniał, „dlaczego się tu
znalazł”. Ale wierzył, że zapomni, był przekonany, że ma do tego prawo. Kiedy
oddalił się na obchód, dopadła mnie nagle dziewczyna, czekała na mnie.
ROZDZIAŁ 33
Dla Klejnotu byłem uosobieniem nieznanego jej świata
(wychowała się na Patusanie), tej przedziwnej przestrzeni, o niewiadomych dla
niej kształtach, z którego pochodził jej ukochany. Bała się, że mogę go zabrać
z powrotem. Nie była egoistką, sama kazała mu uciekać, jeszcze wtedy, gdy
zastali czterech zamachowców w szopie. Ale on nie chciał. Teraz bała się go
stracić. Od matki, którą kiedyś musiał opuścić mąż wiedziała, że mężczyźni
zawsze odchodzą. Wiedziała, że Jim ma jakąś tajemnicę, że jest coś, czego się
kiedyś bał, nie wiedziała, co to, ale nienawidziła tego szczerze. Chciała, abym
jej powiedział. Nie mogłem, choć bardzo pragnąłem ulżyć jej w cierpieniu.
Powiedziałem, że w moim świecie nie ma nic, co by mogło jej Jima odebrać.
Obiecałem, że następnego dnia odjadę i nigdy nie wrócę. Czułem jednak, że nic
nie osiągnąłem, nie uspokoiłem jej lęku.
ROZDZIAŁ 34
Klejnot mi nie uwierzyła, dołączyłem do jej lęków
jeszcze przeczucie jakiegoś tajemniczego spisku między mną a Jimem. Odszedłem,
bo słychać było już kroki mojego przyjaciela. Wołał mnie w ciemności, ale nie
miałem siły jeszcze się z nim widzieć. Stałem na polanie i rozmyślałem o Jimie,
o jego planach, które teraz wydały mi się nierealne. Poczułem niezmierzoną
samotność, z której nagle wyrwał mnie Corneilus. Zaczął mi się zwierzać ze
swoich nieszczęść. Miał do mnie interes, pragnął, abym rzekł słówko Jimowi o
jakimś podarku dla niego za dziewczynę – w końcu wychowywał ją tyle lat, obce
dziecko. Powiedział, że w zamian za niewielka sumkę zaopiekuje się dziewczyną
po wyjeździe Jima. Kiedy dowiedział się, że Jim nigdy nie wyjedzie, wściekł się
okropnie. Nazwał go złodziejem i oszustem.
ROZDZIAŁ 35
Następnego dnia odpłynąłem. Jim towarzyszył mi w
pierwszy etapie mojej podróży, odwiózł mnie do wioski rybackiej. Wiedzieliśmy,
że to nasze ostatnie spotkanie. Jim mówił, że pozostanie wierny tym ludziom,
których życie tak zmienił i Klejnotowi. Powiedział, że jeszcze dziś wybierze
się do radży, wypije jego kawę (w której może być trucizna) i znowu będzie na
niego naciskał, by przestał traktować swoich ludzi jak niewolników.
ROZDZIAŁ 36
Na tym Marlow zakończył swoją opowieść, ale jeden ze
słuchaczy miał szczęście poznać resztę historii o Jimie. Był to człowiek, który
jako jedyny prawdziwie zainteresował się życiem Jima, choć twierdził, że ten
romantyk wcale nie opanował swego losu i przepowiadał mu klęskę. Dwa lata później
otrzymał list od Marlowa, który chciał podzielić się ostatnimi wieściami o
przyjacielu.
(...) Pamięta Pan, kiedy żegnałem się z nim po raz
ostatni, zapytał, czy się prędko wybiorę do kraju, i nagle zawołał za mną:
„Niech pan im powie...” Czekałem – z ciekawością, wyznaję, i nadzieją – tylko
po to, aby usłyszeć, jak krzyczał: „Nie , już nic”. Do listu dołączyłem
ostatnią niedokończoną wiadomość od Jima, bez konkretnego adresata, bez daty, o
krótkiej treści: „Stała się rzecz okropna. Muszę natychmiast...” oraz stary
list, który Jim dostał od ojca tuż przed podjęciem pracy na „Patnie”. Ojciec
pisał do niego z miłością, list był pełen banalnych moralizatorskich przestróg.
Między innymi ta:
ROZDZIAŁ 37
Kiedy znalazłem się w Semarangu, poszedłem jak zwykle odwiedzić
Steina, u którego ku największemu zdziwieniu zastałem sługę Jima – Tamb’Itama
oraz jeszcze jednego Malaja. Mieli dziwne wyrazy twarzy, powiedzieli, ze Jima
nie ma. Stein zakomunikował, że jest tu dziewczyna i poprosił, żebym z nią
porozmawiał. „Ona musi mu przebaczyć” – powtarzał – „To okropne”.
Poszedłem do niej, przywitała mnie chłodnym spojrzeniem
i słowami
„Opuścił mnie”
Nie mogła zrozumieć, nie mogła przebaczyć. Przecież była
przy nim, patrzył tylko na nią, a potem nagle jakby nawiedzony jakimś
straszliwym widmem przestał widzieć i opuścił ją. Zostawiła mnie samego. Potem
spotkałem ją, jak spacerowała po ogrodzie ze Steinem pod rękę. Prosiłem mądrego
kupca, aby spróbował jej wytłumaczyć to wszytko – że Jim jej nie oszukał.
Wróciłem do miasta razem z dwoma uciekinierami z
Patusanu, przerażonymi i oszołomionymi tajemnica, o którą się otarli.
ROZDZIAŁ 38
O szczegółach historii Jima dowiedziałem się od sławnego
morskiego zbója Browna, który zrządzeniem losu wplątał się z zawiłe życie
mojego przyjaciela. Odnalazłem tego niegodziwego człowieka w Bangkoku tuż przed
jego śmiercią. O Jimie mówił z wielkim podnieceniem i nienawiścią. Wszytko się
zaczęło, gdy ów Brown razem ze swoją zbójecką ferajną ukradli hiszpański
szkuner. Uciekał przed ewentualnym pościgiem, planował płynąć przez Ocean
Indyjski, ale wcześniej musiał zaopatrzyć się w zapas wody i żywności, w tym
celu zapuścił się do Patusanu. Spuścił szalupy i wraz z czternastoma ludźmi z
załogi udał się do wyznaczonego celu, licząc na to, że sam widok nowo
przybyłych wywoła strach. Jednak ostrzeżeni przez rybaków mieszkańcy osady byli
gotowi na przyjęcie niemiłych gości. Ostrzelali ich mosiężnymi armatami.
Zagoniono napastników w ślepy zaułek, gdzie Brown zabarykadował się i czekał na
niechybny atak.
ROZDZIAŁ 39
Jima wtedy w osadzie nie było, dlatego dowodził Dain
Waris. Nie mógł on jednak w pełni zapanować na swymi ludźmi. Wszyscy zebrali
się w forcie Jima (Jim już dawno ufortyfikował swój dom i miał nawet własnych
ludzi), by radzić, co dalej. Dain Waris i dziewczyna byli za tym, by
natychmiast rozprawić się z rabusiami. Inni jednak woleli poczekać. Doramin
stanął na czele ludu, wysłał syna w dół rzeki, a sam pozostał na miejscu
nadzorując barykadowanie osady. Posłano po Jima.
Tymczasem jednak podstępny Kassim, dyplomata radży oraz
Corneilus, popłynęli dogadać się z Brownem. Pertraktacje trwały długo, Brown
wraz ze swoimi zbójami i poplecznikami radży miał napaść na Bugisów i rozpędzić
wszystkich. Brown już widział swoją nowa zdobycz, chciał ukraść cały kraj – od
Corneilusa dowiedział się, ze w tym celu musi zabić Jima. Posłano po szkuner
czekający w dole rzeki.
ROZDZIAŁ 40
Brown słuchał z uznaniem o Jimie, który zawładnął całym
tym państwem i posiadał własny fort, zbój chciał się z nim dogadać, by wspólnie
czerpać zyski. Kassim również grał na dwa fronty. Nagle zdarzyło się coś, co
przeraziło Bugisów, jeden z nich padł ofiarą strzału z wielkiej odległości.
Towarzysze Browna poczuli się pewniej, jeden z nich przypomniał sobie, ze
zostawił w łodzi trochę tytoniu i postanowił się po niego wybrać – wtedy wpadł
w zasadzkę, zraniony długo dogorywał leżąc na ziemi.
Tymczasem Jim powrócił do fortu, Browna i Corneilusa
doszły radosne okrzyki powitalne.
ROZDZIAŁ 41
W końcu Jim nad ranem wyszedł na spotkanie Browna – tak
jak z resztą to przewidział nikczemny ojczym Klejnotu. Rozmowa była długa i
zawiła. Brown zrozumiał, że nie zastraszy białego przywódcy Bugisów.
ROZDZIAŁ 42
Mężczyźni stali po dwóch stronach zatoki, teraz Brown
próbował wzbudzić w Jimie litość, przedstawić siebie jako ofiarę sytuacji –
przecież przypłynęli na Patusan tylko po żywność, a zostali zaatakowani przez
tubylców. Pytał Jima, czy on nie ma nic na sumieniu. W końcu biały przywódca
spytał, czy Brown może obiecać, że opuści jego kraj i nigdy nie wróci. Jim
żądał, by zbóje pozostawili broń, na co nie chcieli się zgodzić. W końcu Jim
przyrzekł Brownowi, że będzie miał otwartą drogę albo otwartą walkę i odszedł –
Brown już go więcej nie zobaczył.
Dalsze zdarzenia znam głównie z relacji Timb’Itana. Jim
po rozmowie z Brownem udał się do Dormina, a potem do fortu, gdzie odbyła się
narada, co zrobić. Jim był za ty, by pozwolić białym odejść, ale wola ludu była
inna. Pierwszy raz Jim spotkał się z oporem, Swoją przemowę skończył
następującymi słowami:
Ja, któregoście wypróbowali, który dotrzymywał wam
zawsze wierności, proszę was, aby ich puścić wolno – zwrócił się do Doramina.
Stary „nakhoda” ani drgnął. – Zatem – powiedział Jim – wezwij Daina Warisa,
twego syna, a mojego przyjaciela, bo ja w tej walce dowodzić nie będę.
ROZDZIAŁ 43
To zdanie przekonało wszystkich – postanowiono puścić
Browna i jego ludzi. Jim postanowił tej nocy objąć dowództwo w mieście – był
odpowiedzialny za każdego człowieka w tym kraju. Dziewczynie pozostawił
dowództwo nad portem. Radża tymczasem opuścił swój dom, którego teraz strzegli
ludzie Jim, ten zaś usadowił się u ujścia zatoki, by pozostać tam aż do chwili,
gdy Brown nie przepłynie. Kiedy był już czas, Jim posłał swojego sługę, by
zawiadomił Daina Warisa, że nie należy zaczepiać przepływających dołem rzeki
białych. Tymczasem w nocy Corneilus, który robił za posłańca, podjudzał Browna
do unicestwienia Jima i zawarcia przymierza z radżą. O umówionym czasie łódź
Browna przemierzyła rzekę, pod osłoną gęstej mgły na rufie krył się Corneilus,
który miał poprowadzić zbójów w ukryte odnóże rzeki, by mogli tam się
przyczaić.
ROZDZIAŁ 44
Tamb’Itam dotarł do obozu u dołu rzeki i powiadomił
Daina Warisa o przebiegu ostatnich zdarzeń. Syn Doramina zapowiedział
popołudniowy powrót. Przygotowano posiłek. Wtedy to Bron zaatakował.
Poprowadzony przez Corneilusa zaszedł wraz ze swymi ludźmi nieprzygotowanych
Bugisów od tyłu i ostrzelał ich trzema salwami. Tamb’Itam był świadkiem śmierci
Daina Warisa. Biali odpłynęli, ale nie cieszyli się długo powodzeniem, ich
szkuner zatonął. Tamb’Itam pomścił śmierć wielu Bugisów zabijając Corneilusa,
po czym szybko, tak by wyprzedzić innych pozostałych przy życiu, pognał do
fortu, by zawiadomić swego pana o tych straszliwych zajściach.
ROZDZIAŁ 45
W mieście panował odświętny nastrój – nic jeszcze nie
wiedziano o klęsce w dole rzeki. Tamb’Itam dopadł fortu i najpierw natrafił na dziewczynę,
ta czując nadchodzące niebezpieczeństwo ze strony rozgniewanego po stracie syna
Doramina, od razu kazała zamknąć bramy. Jim na wieść o klęsce zamilkł.
Tamb’Itam i dziewczyna gotowali się do walki oraz ucieczki. W mieście juz
panowała żałoba i rozpacz. Dziewczyna prosiła Jima, by walczył, był nieugięty.
Kazał otworzyć bramy, zwolnił swoich ludzi „na zawsze”.
Przywieziono ciało Daina Warisa przykryte białym
całunem, gdy je odsłonięto Doramin odnalazł przy nim pierścień, który należał
do Jima (Tamb’Itam przyniósł go młodemu dowódcy jako poręczenie dla swoich
słów). Wszystkich zebranych przeszył straszliwy krzyk Doramina. Tymczasem Jim
postanowił, mimo błagań Klejnotu nie bić się, nie uciekać, tylko pójść „tam”.
Popłynął z Tamb’Itamem, ale przed wejściem do domu Doramina odprawił go. Jim
wszedł w tłum, słychać było głosy obwiniające go za to nieszczęście,
powiedział:
„Przyszedłem pełen żalu. (...) Przyszedłem gotów i
bezbronny”
Doramin wypuścił z rąk srebrny pierścień, talizman,
który przyniósł Jimowi powodzenie i miłość, upadł teraz pod jego stopami. Padły
strzały, Jim umarł.
I na tym koniec. Jim znika – nie uzyskawszy
przebaczenia, okryty cieniem, nieprzenikniony, zapomniany – i niezwykle
romantyczny.