KNUT HAMSUN (1859-1952)
norweski pisarz, prekursor modernistycznych
tendencji w powieści psychologicznej oraz egzystencjalnej, które w pełni
ukształtowały się w drugiej połowie XX wieku. Przedstawiciel kierunku
subiektywistycznego w prozie norweskiej. Laureat literackiej Nagrody Nobla za książkę
Błogosławieństwo ziemi.
Był czwartym spośród siedmiorga dzieci ubogiego
wiejskiego krawca. Pracował jako czeladnik szewski, subiekt, kamieniarz i
nauczyciel w szkole elementarnej. Wyjeżdżał do USA, gdzie zarabiał na chleb
jako buchalter, motorniczy tramwaju, robotnik budowlany. Swoje spostrzeżenia
zawarł w Z życia duchowego Ameryki
nowoczesnej (wyraz nienawiści do amerykańskiego konsumpcjonizmu). Samouk,
był pod wielkim wpływem filozofii Nietzschego. Stopniowo coraz bardziej
fascynował się kulturą niemiecką. Był zniechęcony do industrializmu,
demokracji, postępu. Jego skrajnie prawicowe i konserwatywne pisarstwo stało
się wzorem dla faszystowskich Niemiec. Poparł faszystów, osobiście spotkał się
z Hitlerem, Goebbelsowi oddał medal otrzymany z Nagrodą Nobla, jeszcze w 1945
r. bronił Hitlera. Po wojnie oskarżony i skazany w procesie na grzywnę,
wcześniej został umieszczony w szpitalu psychiatrycznym i domu starców. Był już
wtedy schorowanym starcem. W 1949 r. sam rozlicza się ze swoimi decyzjami w
książce Po zarośniętych ścieżkach. Norwegowie do dziś nie wybaczyli mu
kolaboracji.
·
Głód
·
Misterie
·
Pan
·
Wiktoria
·
Ostatnia
radość- gorzkie rozliczenie starca z młodością (zbliżająca się starość)
·
Dzieci epoki,
Miasto- skutki industrializmu (wyraz nienawiści i niezrozumienia epoki)
·
Błogosławieństwo
ziemi- obraz piękna północy, zwrot do przyrody nieskażonej cywilizacją, Nagroda
Nobla 1920
·
Po
zarośniętych ścieżkach
Głód
Geneza
Knut Hamsun pisał ten
utwór, doznawszy wielu goryczy podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych oraz
Norwegii, gdzie ledwie wiązał koniec z końcem. Niejednokrotnie cierpiał głód,
stąd jego liczne żale znalazły swój wyraz w powieści. Wiele wewnętrznych
przeżyć głównego bohatera wyniknęło więc z autopsji autora. Hamsun również
pisywał wiele artykułów dla gazet, ale przeważnie nie spotykały się one z
aprobatą czytelników, ponieważ na ówczesne czasy pozostawały one dalece
niezrozumiane. Z trudem udawało się Hamsunowi zdobyć kilka koron za artykuł lub
opowiadanie, jeśli mu je wydrukował jeden z obydwu tamtejszych dzienników
lewicowych. Niewiele więcej przynosiły mu odczyty, żywo przyjmowane przez
słuchaczy, tylko że zjawiała się ich jedynie garstka. Bywały dnie, gdy nie miał
co do ust włożyć, gonił resztkami sił”.
Powieść jest
prekursorem modernizmu w literaturze i zapowiedzią utworów Franza Kafki i
innych pisarzy dwudziestowiecznych, którzy dostrzegali pustkę egzystencji wobec
otaczającej cywilizacji. Hamsun odchodzi od modelu narracji - dialogi zastępuje
opisami marzeń, urojeń i obsesjami głodującego.
Charakterystyka
bohatera
Głównym bohaterem
powieści Knuta Hamsuna pt. „Głód” jest młody mężczyzna (prawdopodobnie, gdyż
autor nie podaje konkretnie jego wieku, lecz można to wywnioskować z
poszczególnych fragmentów dialogowych), mieszkający w Norwegii w XIX wieku, o
którym wiadomo jedynie tyle, iż w wyniku splotu wyjątkowo niekorzystnych
okoliczności (aczkolwiek niewymienionych w książce) znalazł się on na skraju
nędzy i ubóstwa. W ten oto sposób tytułowy głód nie jest alegoryczny, ale
odnosi się do rzeczywistego stanu fizjologicznego człowieka, który faktycznie
przechodzi przez fizyczne katusze.
Nieznane jest więc
czytelnikowi ani imię bohatera, nazwisko, ani pochodzenie, jak również jego
przeszłość. Istotną jednak informacją (kluczową dla biegu wszystkich wydarzeń)
jest to, że trudni się on pisaniem artykułów i felietonów dla lokalnych
redakcji prasowych – lecz z tak miernym skutkiem, że rzadko kiedy zostają one w
całości publikowane, a zapłata za nie pozostawia wiele do życzenia. Mimo to
mężczyzna pozostaje przekonany o swoim niebywałym talencie, zaś fakt, że ledwie
wiąże koniec z końcem, tłumaczy tym, że jego twórczość jest po prostu
nierozumiana przez społeczeństwo, ale że w końcu musi się ten zastój skończyć.
Uparcie więc dąży do celu, nie poprzestaje w wysiłkach.
Czego nie można odmówić
temu człowiekowi, to jego słusznego przekonania, jakie nosi, że pisarstwa nie
należy traktować wyłącznie jako rzemiosła. Jeśli tworzone dzieła nie płyną z
czystej pasji, a przede wszystkim z prawdziwego natchnienia, jakie dopada artystę
znienacka, w najmniej spodziewanym momencie, wówczas nie powinno się oczekiwać
cudów. W ten oto sposób tłumaczy się na przykład swojej gospodyni, której
zalega z płatnościami – twierdzi, że musi nadejść odpowiednia chwila, a wtedy
nie zmruży oka, a napisze rewelacyjny tekst, o który będą się bić wszystkie
periodyki, w wyniku czego stanie się natychmiast sławny i bogaty, więc za
czynsz zapłaci ze sporą nadwyżką. Gospodyni mu jednak nie wierzy, uważa, że
nigdy nie nadejdzie taki moment, zwyczajnie przekreśla talent i umiejętności
niespełnionego pisarza. Nic jednak nie jest w stanie złamać tegoż dzielnego
wojownika. Kiedy pewnej nocy do głowy przychodzą mu rozmaite barwne pomysły,
zapisuje po kolei kartki, po czym zanosi do naczelnego jednej z gazet. Po paru
dniach otrzymuje pozytywną odpowiedź: „Nagle zalała mnie fala światła i
usłyszałem bezmyślny okrzyk radości. List był od redaktora. Przyjął mój
felieton, posłał go zaraz do drukarni… poczyniwszy kilka drobnych zmian…
poprawiwszy tu i ówdzie błąd pisowni… rzecz napisana z talentem… jutro się
okaże… honorarium dziesięć koron!”. Świadczy to o tym, że powodzenie w tej
materii jest rzeczą bardzo chwiejną, wysiłki wkładane na tymże polu
działalności mogą być niesamowicie ryzykowne, gdyż nie gwarantują osiągnięcia
sukcesu. Być może główny bohater i rzeczywiście ma talent do pisania, jednak z
pewnością ujawniłby się on w dużo większym stopniu, jeżeli nie traktowałby on
go jako swej ostatniej deski ratunku. Pisanie nie sprawia mu przyjemności,
czynność tę wykonuje mechanicznie, nie liczy się dla niego jakość, lecz ilość,
a więc to, jakie mu przyjdą z tego pieniądze. Nie mogąc znaleźć żadnej innej
pracy, pokłada swą jedyną nadzieję właśnie w tego typu aktywności zawodowej.
Pisze, bo musi. Nie zastanawia się mocniej nad tym, czy tworzony przezeń tekst
ma jakąkolwiek głębię, czy stanie się ona jakkolwiek zrozumiała dla
czytelników, a przede wszystkim ciekawa, czy wyłącznie pozostaje ona atrakcyjna
tylko dla niego. Jeśli się nie uda, to wystarczy zrzucić winę na tępe umysły
ludzi o niezwykle wąskich horyzontach intelektualnych, bynajmniej nie na własne
słabości. Wydaje mi się, że taką właśnie pozę przyjmuje główny bohater.
Domyślam się jednak, że gdyby nie doznał on tak przeraźliwej biedy, posiadał
normalną pracę, a pisanie traktował jako swoje umiłowane zainteresowanie,
zdecydowanie lepiej by na tym wyszedł i być może został rzeczywiście zauważony.
Pamiętajmy bowiem o tym, że im więcej coś tworzone jest z uporem maniaka, w
istnej desperacji, temu nie można wróżyć niczego dobrego. Tak też dzieje się w
przypadku tegoż dziennikarzyny-nieudacznika, jeśli można się tak dobitnie o nim
wyrazić.
Dlaczego więc, ilekroć
udaje się on do jakiejś redakcji, wszędzie patrzą na niego z politowaniem,
zbywają półsłówkami, kłamią, że nie ma naczelnego w biurze? Subtelną odpowiedź
na te pytanie daje bohaterowi zarządca jednej z gazet, do którego mężczyzna
nieustannie przychodzi z coraz to nowszymi tekstami: „Pan pisze wszystko z
wysiłkiem! Jest pan zbyt gwałtowny, gorączkowy. Szkoda, ale panu brak rozwagi,
spokoju. No, ale to nic, przeczytam…”. Jak widać, zazwyczaj wywołuje on w nich
odgórną niechęć do wszystkiego, co tylko przynosi ze sobą. Ponieważ jednak
budzi w nich również politowanie dla jego nędznej osoby, która nie reprezentuje
sobą nic z elegancji i przystojności, jak również dla natręctwa, które
ewidentnie podyktowane jest jego beznadziejnym położeniem finansowym (choć
oficjalnie nie potrafi się on do tego przyznać), redaktorzy starają się nie
studzić zachłannie jego zapału i brutalnie odsyłać z kwitkiem. Chłamu jednak
drukować nie mają zamiaru. Przeważnie odpowiadają, że przeczytają, lecz nie w
tej chwili, może później. Rzadko zdarza się, że to „później” kiedyś następuje i
kończy się dla bohatera pomyślnie – a więc przyjęciem felietonu do składu, a
finalnie: wypłaceniem należności pod postacią gotówki, a jeszcze rzadziej –
docenieniem geniuszu autora.
Problematyka
Książka jest studium
psychologicznym człowieka, który bez względu na wszystko, nie zamierza wyrzekać
się hodowania i patologicznego wręcz wielbienia w sobie poczucia niezwykłości i
wyższości nad innymi. Tematem utworu jest radykalne doświadczenie życiowe:
permanentny i immanentny głód. Głód u Hamsuna ma dwa wymiary. Pierwszy z nich
to głód fizyczny. Bohater żyje na skraju nędzy, często po kilka dni nie ma nic,
co mogłoby zaspokoić podstawową – obok oddychania – potrzebę jego ciała.
Cierpienie cielesne jest niezwykle dotkliwe, odbiorca może poczuć niemal na
własnej skórze męki bohatera. W miarę rozwoju powieści staje się on coraz
bardziej wyniszczony, chudnie, choruje, zaciera mu się granica pomiędzy jawą i
marą. Przyjmowanie pokarmu wiąże się z takim samym bólem jak jego brak. Pustka
w żołądku wywołuje pustkę w umyśle i w duszy. Drugi z nich to głód
metafizyczny: moralny, uczuciowy, erotyczny, intelektualny. Jest równie
dotkliwy jak pierwszy. Każe bohaterowi buntować się przeciwko Bogu, wyobcowuje
go ze społeczeństwa, skazuje na niepowodzenia.
STRESZCZENIE
Rozdział 1
O godzinie szóstej rano na poddaszu obudził się
mężczyzna. Mieszkał w wynajmowanym, brzydkim, oklejonym starymi gazetami
pokoju. Pora była jesienna. Wspomina o nieudanych próbach
podjęcia pracy. Jedną z nich była posada inkasenta, do której nie nadawał się z
powodu wady wzroku. Około dziewiątej wyszedł po cichu z domu,
bojąc się trafić na gospodynię, której był winien czynsz za ostatni miesiąc.
Wziął ze sobą papier i ołówek, mając nadzieję, że uda mu się napisać jakiś
ciekawy felieton, za który zostanie hojnie wynagrodzony przez redakcję „Kuriera
Porannego”. Podczas spaceru wtapiał się w tłum i mijał obojętnie
ludzi. Jego uwagę przykuł stary, kulawy mężczyzna, który niósł w rękach jakieś zawiniątko. Mężczyźnie zdawało się, że starzec go śledzi,
dlatego podszedł do niego i zapytał, czego ten chce. Okazało się, że staruszek
potrzebował pieniędzy na mleko. Narrator udał się zatem do żydowskiego
lichwiarza, gdzie oddał pod zastaw swoja kamizelkę za półtorej korony. Część
oddał kulawemu starcowi, za resztę kupił sobie bułek i sera, gdyż od rana
odczuwał dotkliwy głód. Później jednak przypomniało mu się, że w kieszeni
oddanej odzieży miał swój ołówek. Cóż z tego, że pomysły tłoczyły mu się do
głowy, gdy nie miał czym pisać. Postanowił wrócić do lichwiarza i poprosić o
zwrot pisaka. Po drodze zainteresowały go jednak dwie piękne, młode
kobiety. Szedł za nimi spory kawałek drogi. Do jednej z nich, którą w myślach
nazwał Ylajali, podszedł, mówiąc by bardziej uważała, bo zgubi książkę.
Ponieważ panie nic nie niosły w rękach, uznały mężczyznę za pijaka. Ten szedł
za nimi tak długo, aż kobiety weszły do domu, skąd zaczęły go obserwować. Kiedy poszedł po ołówek, nie chciał uchodzić za żebraka, któremu zależy na
jego resztce. Dlatego na prędce zmyślił historię, jakoby tym właśnie sprzętem
napisał swój ważny traktat filozoficzny, który uczynił z niego ważną
osobistość. Udał się do parku, gdzie próbował pisać, jednak nic nie
przychodziło mu do głowy. Zbyt pazernie zjedzone jedzenie przynosiło
teraz swoje skutki – mężczyznę zaczął boleć brzuch i źle się poczuł. Myślał o
Bogu, który na niego właśnie zsyła wszystkie nieszczęścia świata; który raz
podszedł do niego, ale więcej się nim nie zajmuje. Wtedy też na ławkę obok mężczyzny przysiadł się starszy pan. Narratora
zaintrygowało, że trzymał on gazetę w inny, niż wszyscy sposób. Uznał, że staruszek
ma tam jakieś ukryte akta. Żeby zagaić rozmowę, zaproponował mu papierosa
(którego nie miał). Okazało się, że starszy pan ma bielmo na oczach i
niedowidzi. Pisarz zaczął okłamywać człowieka, zmyślając niestworzone historie
o jednym z mieszkańców miasta. Twierdził, że był on przez dziesięć lat
ministrem w Persji, a jego córka posiada trzysta niewolnic. Szybko jednak zdenerwowała go łatwowierność i naiwność staruszka, i
przepędził go z ławki. Gdy starszy pan się oddalił, mężczyzna zaczął
przysypiać, jednak obudził go policjant. Narrator
postanowił napisać podanie o pracę do kupca w Groenlandserze. Po powrocie do
domu zastał na stole kartkę od swojej gospodyni, która domagała się uiszczenia
zaległego czynszu oraz rychłej wyprowadzki lokatora. Ten usiadł na fotelu na
biegunach i zasnął. Obudził się o piątej nad ranem. Do jego
głowy zaczęły nachodzić pomysły literackie. Szybko zapisał około dwudziestu
stron. Podekscytowany mocno swoim geniuszem postanowił złożyć wymówienie swojej
gospodyni i zanieść tekst do redakcji. Zabrał z pokoju odzież i kołdrę i
wyszedł, zostawiając list. W mieście zapakował kołdrę, by
nie wyglądać jak kloszard. Zaniósł do gazety swój tekst. Po południu udał się
do redaktora naczelnego, ten jednak oświadczył, że nie przeczytał jeszcze jego
tekstu i wyśle mu odpowiedź na jego adres.
Noc pisarz spędził w lesie. Nad ranem był zamarznięty.
Również głód zaczął dawać mu się we znaki. Miał zawroty głowy, przewracał się.
Podszedł zapytać o pracę. Handlowiec nie przyjął go na posadę, bo mężczyzna
pomylił daty w liście, co – jak twierdził sklepikarz – źle wróżyło jego
umiejętności liczenia. Zataczając się, trafił do jakiegoś domu, w którym wzięto
go za żebraka. To otrzeźwił jego umysł. Zasnął za deskami pomiędzy kościołem a
bazarem, nie miał siły dojść do lasu. W nocy jednak obudził go policjant.
Mężczyzna poszedł zatem do swojego starego pokoju. Tu jednak czekał list – jak
sądził – od gospodyni, by nigdy więcej nie pokazywał się w jej domu. Wściekły
wyszedł na ulicę. Okazało się, że była to wiadomość od redaktora, który wycenił
jego tekst na dziesięć koron.
Rozdział 2
W kilka tygodni później mężczyzna był już bez pieniędzy.
Mieszkał na poddaszu opuszczonej pracowni blacharskiej. Posiadał złamany
scyzoryk i pęk kluczy. Od kilku dni nic nie jadł. Pewnego
dnia siedział na ławce nieopodal portu. Dla żartu zrobił tulejkę z papieru i
później obserwował reakcję policjanta. Po ataku bezgłośnego
śmiechu znów wróciła mu powaga. Czuł się wolny od wszelkich pragnień, osiągnął
niemalże stan nirwany. Zapadł w drzemkę i śnił o księżniczce Ylajali. Z marzeń
sennych wybudził go policjant, więc mężczyzna postanowił
pójść w stronę miasta. Przez całą drogę męczy go dotkliwie głód, marzy mu się
jedzenie, nawet odrobina chleba. Mówi o dolegliwościach, spowodowanych niejedzeniem.
Stał się słaby, ma gorączkę, przewraca się, nie jest w stanie pozbierać myśli,
wszystko go boli. Robi wyrzuty Bogu, który opuścił go, zrzucając na niego
jednocześnie najgorsze. Jego flegmatyczny i niepewny krok
przykuwa uwagę kolejnego strażnika, który proponuje odprowadzenie do domu.
Mężczyzna oświadcza jednak dumnie, że jego stan jest wynikiem spotkania
towarzyskiego w kawiarni i idzie dalej sam. Pod blacharnią okazuje się jednak,
że zgubił po drodze klucze. Udaje się do ratusza, gdzie powinna być ich
zapasowa para. Na miejscu policjant doradza mu udawanie bezdomnego i przespanie
się w celi. Pomysł przypada pisarzowi do gustu. Podaje
fałszywe nazwisko – Andrzej Tangen i udaje się na spoczynek. W celi nie może
jednak zasnąć, bo przeraża go wszechobecna ciemność. Podczas bezsennej nocy
wymyśla nowe słowo – „Kubona”. Nie potrafi powiedzieć, co ono oznacza, wie
jednak, czego nie oznacza. Z szaleństwa, spowodowanego głodem, zaczyna
rozmawiać sam ze sobą. Nad ranem wychodzi z ratusza. Ponieważ
w nocy nie przyznał się do swego prawdziwego stanu, jako jedyny wśród
bezdomnych nie dostaje kartki na żywność. Dostaje się w końcu do domu. Po drodze jego znajomy, stajenny parobek –
Jens Olai prosi go o pożyczkę pięciu koron na czynsz. Ten postanawia udać się do
swego kolegi. Jest nim student teologii, Hans Pauli Pettersen. Gdy trafia na
miejsce, okazuje się, że młodzieniec zmienił miejsce zamieszkania. Mężczyzna
udaje się zatem pod wskazany adres. Ma nadzieję, że, jak zwykle, uda mu się
wzbudzić litość w chłopaku i pożyczyć od niego pieniądze. Niestety, na miejscu
dowiaduje się, że Hans wyjechał na wakacje do domu. Kolejno bohater zaczepia na ulicy nieznajomego mężczyznę, proponując mu
oprowadzenie po mieście. Później zostaje poproszony przez małą dziewczynkę o parę
groszy. Ten udaje, że ma pieniądze, jednak dziewczynka myśli, że mężczyzna drwi
z niej i odchodzi. Narrator udaje się do redakcji, jednak tam nie chcą z nim
rozmawiać. Po ostatnim dobrym artykule cały czas przynosił złe, ale liczne
teksty i dlatego został „zdyskwalifikowany” przez naczelnego. Przy drugiej
próbie udaje mu się porozmawiać z redaktorem.
Ten zarzuca mu pisanie w zbytnim pośpiechu i z dużym wysiłkiem. Obiecuje
jednak, że przeczyta kolejny jego artykuł. Zrezygnowany,
postanawia udać się do pastora i prosić o jałmużnę. Duchownego nie ma jednak w
domu. Wyszedł do miasta, a jego żona jest chora.
Próbuje zatem sprzedać własne okulary oraz pożyczoną od
przyjaciela kołdrę. Lichwiarz jednak nie chce ich wziąć w zastaw. Później żebra
u właścicieli różnych sklepów, nikt jednak nie decyduje się mu pomóc.
Zdesperowany człowiek zanosi jeszcze do znajomego lichwiarza guziki, odprute od
swojego surdutu, ale ten również się go pozbywa. Gdy mężczyzna już bez sił
schodzi ze schodów i godzi się ze śmiercią (przez ostatnie dni ssał sęki drewna
i zjadł stare skórki od pomarańczy, wyrzucone na śmietnik), spotyka kolegę,
który chce oddać zegarek pod zastaw. Przyjaciel daje mu cenny przedmiot i
popycha bohatera w stronę drzwi kupca.
Rozdział 3
Pieniądze, otrzymane za zegarek, wystarczyły na około
tygodzień. Pokrzepiony na siłach bohater, zdając sobie sprawę, że korony niedługo mu się skończą, rozpoczął pisanie na raz kilku
artykułów na przyszłość. Jeden z nich (popularną charakterystykę Corregia)
próbował oddać „Komandorowi”- redaktorowi pewnego czasopisma. Dziennikarz nie
przyjmuje jednak artykułu, twierdząc, że dla prostego odbiorcy będzie on za
trudny. Poleca wrócić z poprawionym tekstem. Uwagę
bohatera od kilku dni przykuwa kobieta, która wystaje pod oknami jego poddasza.
Jest młoda i piękna, zawsze ubrana na czarno. Mężczyźnie
znowu kończą się pieniądze i dotkliwie odczuwa głód. Z powodu niedożywienia
bardzo łatwo przemarzał, wypadały mu włosy, miał nawet jadłowstręt i wymiotował
po każdym posiłku, a nawet po wypiciu wody. Upadła jego wiara w sens ludzkiej
uczciwości i moralności. By móc dokończyć jeden z artykułów,
musiałby mieć świecę, żeby móc pracować w nocy. Udał się zatem do kawiarni, by
stamtąd pożyczyć pieniądze. Nie zastał jednak szefa. Wyszedł i wtopił się w
tłum, który cieszył go swoją śmiałością i witalnością. Gdy będąc wśród ludzi,
zrozumiał swoje ubóstwo, zaczął ich obserwować i skupiać uwagę na ich wadach.
Tłum powoli go brzydził. Postanowił zatem udać się do domu. Po drodze napotkał
na swej drodze prostytutkę. Ta chce mu się oddać nawet bez zapłaty, jednak on
odmawia, bo czuje wstręt do samego siebie i do desperacji dziewczyny. Na
odchodnym okłamuje dziewczynę, że jest pastorem. Gdy
wrócił do domu, zrozumiał, że jest tak ciemno, iż nie będzie w stanie już dziś
nic napisać. Wychodzi zatem na ulicę, by móc pisać w świetle latarni. Z powodu
zimna i wycieńczenia nie może jednak zebrać myśli. Wchodzi z powrotem do domu i
kładzie się spać. Pisanie nie szło mu również następnego dnia. Przesiedział
go prawie bezczynnie przy stole, próbując sklecić parę zdań. Pod wieczór
położył się i zaczął ssać palec. Z głodu przyszła mu do
głowy pewna myśl. Ugryzł mocno kciuka, aż do krwi. Przestraszył się jednak
swojego czynu i obandażował palca szmatką. Wróciła mu pełna przytomność umysłu. W celu zdobycia świeczki, bohater poszedł do sklepu, w którym kiedyś zawsze
kupował chleb za gotówkę. Ekspedient pomylił się i wydał mu resztę, należną
poprzedniej klientce. Mężczyzna początkowo zdziwił się, jednak wziął pieniądze
i natychmiast poszedł coś zjeść. Wszedł do garkuchni i zamówił befsztyk. Jadł
go szybko, łapczywie i dlatego zaraz po wyjściu z baru zaczął wymiotować.
Zawładnęło nim także poczucie, że jest winien kradzieży. Pieniądze, które miał,
jawiły mu się jako zbrukane. Pod jego „domem” znów stała tajemnicza
nieznajoma. Tym razem mężczyzna zagaił rozmowę
i został poproszony przez kobietę o odprowadzenie. Spacerowali razem jeszcze
jakiś czas. Okazało się, że była to siostra pani, którą bohater śledził
jesienią. Ona przyznała, że pamięta go z dawnej wizyty w teatrze. Umówili się
na kolejne spotkanie we wtorek o ósmej wieczorem. Dziewczyna
nie chciała jednak zdradzić swojego imienia, więc narrator nadal nazywał ją w
myślach Ylajali. Żegnając się, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go w
usta. Następnego dnia spotkał dawnego kolegę, z którym poszedł
na piwo. Trunek od razu uderzył mu do głowy. Przekonanie o dokonanej kradzieży
bardzo gryzło jego sumienie, powziął więc postanowienie, że pozbędzie się
pieniędzy. Wcisnął je handlarce ciastek i mógł znowu cieszyć się swoją
uczciwością. Upojenie własną moralnością oraz wypitym piwem wyzwoliło w
mężczyźnie chęć do żartów. Nie mając przy sobie pieniędzy, kazał dorożkarzowi
zawieźć się na Ullevaalstraede 37, gdzie zrobił niepotrzebną i błazeńską
awanturę. Wyszedł z tego domu i zażądał kursu do Tomtestraede 11, gdzie-jak
twierdził-znajduje się poszukiwany przez niego mężczyzna. „Jedenastka” okazała
się domem przechodnim, w którym mieściły się pokoje dla przyjezdnych. Bohater
wyszedł bo drugiej strony kamienicy na innej ulicy. Tu zaczął powoli trzeźwić.
Myślał o tym, jak bardzo się stoczył oraz o tym, że jego życie
jest bezsensem. Żeby uspokoić sumienie, poszedł do „okradzionego”
subiekta i wyznał mu swoją winę. Powiedział jednak, że nie przywłaszczył sobie
jego pieniędzy, ale dał je ubogiej handlarce. Gdy wrócił do domu, był mokry,
przemarznięty i wygłodniały. Obawiając się śmierci, posprzątał nawet swoje
posłanie i ułożył się w odpowiedniej pozycji. Następnego
dnia obudził się o świcie. Miał wysoką gorączkę, wił się z bólu, w dodatku
dotkliwie odczuwał głód. Wieczorem wyszedł z domu, wciąż myśląc
o swoim pustym żołądku i jedzeniu. Gdy stał na ulicy, usłyszał za sobą dzwonek
pojazdu. Był jednak zbyt słaby, aby zdołać odskoczyć. Dorożka zmiażdżyła mu
palce u stopy. Nie chcąc robić wokół siebie zamieszania, bohater odszedł na
bok, nie przyznając się do złamania. Resztkami sił doszedł pod ratusz. Stamtąd
poszedł do rzeźnika, od którego wyżebrał kość – jak twierdził – dla psa.
Schowawszy się w zaułku, począł jeść ochłapy mięsa, jednak zapach starej krwi
spowodował kolejne wymioty. Mężczyzna poszedł dalej w kierunku
portu. Zagadnął robotnika o „Zakonnicę” – statek, na który niegdyś chciał się
zaciągnąć. Tam zobaczył go „Komandor”. Ujrzawszy w jakim jest stanie, dał
bohaterowi dziesięć koron, mówiąc, że nie trzeba mu tego zwracać, byle tylko nie chodzić cały dzień o głodzie. Zraniony i
wycieńczony bohater udał się do Tomtestraede 11, gdzie wziął pokój i zwalił się
nieprzytomny na łóżko, oddając wcześniej dorożkarzowi należną opłatę za kurs. We wtorek doszło do umówionego spotkania. W domu kobiety nie było nikogo,
więc tam się udali. Po krótkiej pogawędce zbliżyli się do siebie i zaczęli się
namiętnie całować. Bohater zaczął rozwiązywać stanik i gorset dziewczyny. Ta
jednak zwróciła uwagę na jego wypadające włosy. Powiedziała, że chce usłyszeć
jego prawdziwą historię. Mężczyzna zaczął mówić o swej nędzy. Gdy jednak
zobaczył, że kobieta z każdym jego słowem, coraz bardziej się go brzydzi, znów
wymyślał kłamstwa, mające podreperować jego reputację. Na końcu wyszedł,
zostawiając ją samą w mieszkaniu.
Rozdział 4
Od pewnego czasu bohater mieszka w gospodzie dla
przyjezdnych. Ma dla siebie jedyny pokój na poddaszu, dostaje też regularne
posiłki. Od trzech tygodni nie płaci jednak czynszu, czekając, aż natchnie go
wena twórcza. Zaczął wątpić w swój intelekt, zwłaszcza po tym jak nie
potrafił pomóc gospodyni w prostych rachunkach. Wie jednak, że potrafi patrzeć
i dostrzega, co dzieje się w świecie. Daje mu to wiele wiary w siebie. Niestety, pani domu oznajmia mu pewnego dnia, że jego pokój zostaje wynajęty przez miesiąc przez młodego marynarza. W
związku z tym, on musi się przenieść na dół do izby, w której mieszka cała
rodzina. Gospodarz całymi dniami nie robi nic, poza grą w karty ze znajomymi. Minęło kilka dni. Bohater pracuje nad jednoaktową sztuką średniowieczną.
Pisanie idzie mu jednak z trudem. Po kolejnym bezowocnym dniu udaje się na
spacer, podczas którego spotyka swego znajomego o przezwisku „Mamzel”.
Pogawędzili chwilę, ale ich uwagę przykuła pewna para, idąca nieopodal. Był to
lekarz, „Książę”, jak go nazywano oraz Ylajali. Bohater bezwiednie skłonił się
głęboko. Wrócił do domu i próbował pisać, jednak w gwarze, jaki
czyniła cała rodzina ze znajomymi, praca mu nie szła. Nie podobało mu się
także, że kpi sobie z niego posługaczka, a córeczki gospodarzy
dręczą sparaliżowanego starca. Gdy pisarz wyraził swój sprzeciw, gospodyni
zareagowała obelgami i kazała mu się natychmiast wynosić. Wstawił się jednak za
nim jej mąż, mówiąc, że za wyrzucenie na noc człowieka, grozi wysoka kara.
O świcie bohater wyszedł z domu. Skierował się w kierunku
portu, gdzie próbował pisać swój dramat. Doszedł jednak do wniosku, że
robotniczy klimat przystani utrudnia zadanie. Wrócił zatem do gospody dla
przyjezdnych. Zastał tam pana domu, podglądającego przez dziurkę od klucza
swoją żonę, która oddawała się młodemu marynarzowi. Dziennikarz udał się zatem
do swego dawnego pokoju, by tam w spokoju pracować. Jednak kilka chwil później
weszła tam para z dołu. Gospodyni zaczęła od wyzwisk, ale nowy lokator stanął
po jego stronie. Bohater wyszedł z domu, słysząc za sobą obelgi pani domu.
W bramie dogonił go posługacz, który dał mu kopertę od jakiejś kobiety. Okazało
się, że w środku było dziesięć koron. Rozwścieczony na gospodynię mężczyzna
zawrócił i rzucił jej zmiętą kopertę wraz z zawartością w twarz. Zrozumiał, że
pieniądze pochodziły od Ylajali. Uznał, że dziewczyna jest w nim na zabój
zakochana. Postanowił wziąć się za siebie i szybko skończyć dramat. Jednak
pisanie wciąż mu nie szło, a na dodatek zainteresował
się nim policjant. Mężczyzna skierował swoje kroki do handlarki ciastek, której
kiedyś wcisnął pieniądze. Teraz domagał się za nie kilku ciastek. Zastraszona
karą kobieta, dała mu słodycze. Bohater wrócił do portu. Tam zaczął
rozmowę z kapitanem jednego ze statków. Gdy okazało się, że odpływa on jeszcze
dziś, mężczyzna zgłosił swoją gotowość do zaciągnięcia się. Z lekkimi oporami,
kapitan przystał jednak na jego osobę. Wieczorem bohater żegnał ze statku
Chrystianię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz